niedziela, 23 października 2011

Czy kapitalizm upadnie? cz.1

Młodzi ludzie spod znaku Nowej Międzynarodówki, czyli Ruchu Oburzonych (mutacja polska), sytuujący się w pobliżu lewicowej Krytyki Politycznej, sformułowali jako Porozumienie 21 dwadzieścia jeden postulatów na wzór tych sierpniowych, których wdrożenie ich zdaniem natychmiast naprawi świat.

Odnajdujemy tam takie lokomotywy postępu, jak: gwarantowane przez państwo prawo do mieszkań komunalnych, darmową edukację, służbę zdrowia, żłobki czy przedszkola (cytuję za Newsweekiem nr 42/2011).

Mam wrażenie, że już kiedyś to słyszałam i że nie tak dawno, nieco ponad dwadzieścia lat temu, polskie społeczeństwo, zmęczone prezentami robionymi mu od 1944 do 1989 roku przez Państwo Polskie (dawniej PRL) z tych właśnie praw zrezygnowało na rzecz czegoś skrajnie innego.

To coś może nie było zbyt jasno określone. Nazywało się demokracją oraz kapitalizmem i z dobrodziejstwem inwentarza, choć bez szczegółowej wiedzy, w czerwcowych wyborach '89 za tymi właśnie ideami, zmęczeni pozorną hojnością ojczyzny, gremialnie się opowiedzieliśmy.

Młodzież spod znaku Porozumienia 21, a jest tam również oburzony degenerującą się coraz bardziej demokracją trzynastoletni obywatel (brawo!), nie pamięta zapewne czasów sprzed wyborów czerwcowych.
Nic dziwnego zatem, że zapisała na swoich sztandarach szczytne i nierealne hasła.
Być może młodzi altruiści nie zarobili jeszcze w swoim życiu ani złotówki, tym chętniej więc w imię pięknych idei te zarobione przez innych pieniądze rozdają.

Zastanawiam się, skąd mielibyśmy, jako społeczeństwo, wziąć środki na opłacenie tych wszytkich niezbędnych ludziom dóbr? Jeśli ktoś pamięta, jak to dawniej bywało, niech może wytłumaczy pomysłodawcom, że opór przeciwko takiej formie demokracji, która u nas nazywała się socjalizmem, u naszych sąsiadów zaś komunizmem, kosztował życie wielu Polaków, zakatowanych w więzieniach i obozach pracy. 

Posiadanie patentu na rację tak wtedy, jak i dziś, jest równie szkodliwe.

Zacznijmy od rozdawnictwa.

Jeśli coś jest za darmo, to albo jest mało warte, albo tego po prostu nie ma. Młodzi znają pewnie kultowe filmy Barei, w tym serial "Alternatywy 4", gdzie mogą ocenić jakość takich rozdawanych niemal za darmo mieszkań. Opóźnionych o dwadzieścia lat, sypiących się od pierwszego dnia, z usterkami nie do naprawienia.  Ci, którzy na nie ciułali przez długie lata, zostawali często z pożartymi przez inflację środkami, bezwartościowymi książeczkami mieszkaniowymi, za które mogli sobie na pociechę kupić lizaka.

Miejsc w żłobkach i przedszkolach również zawsze brakowało. Próbowano sytuację ratować tworząc rozmaite zapisy, co sprzyjało korupcji komisji i szukaniu dojść oraz kontaktów, rodziło nepotyzm i łapówkarstwo.

To wszystko wróciłoby, niczym gangrena, gdybyśmy się teraz opowiedzieli za hasłami powszechnego rozdawnictwa.

Czy młodzi ludzie nie widzą, jakie wciąż jeszcze mamy kolejki do bezpłatnych lekarzy-specjalistów?

Czy nie daje im to NIC do myślenia?

Jak sobie zatem wyobrażacie, młodzi rewolucjoniści, ten nowy wspaniały świat, gdzie podstawowe dobra są za darmo? Kto ma na nie dać kasę?

Przypomnijmy kilka nierealnych obietnic: Lech Wałęsa: Dla każdego po sto milionów (nie wiem, ile by to było na dzisiejsze pieniądze, załóżmy roboczo, że sto tysięcy). Andrzej Lepper nie mówił co prawda o konkretnej kwocie, ale też żądał dodrukowywania pieniędzy i usunięcia Leszka Balcerowicza, a z nim pewnie wszystkich, których w naiwności swojej uważał za winnych biednieniu dużej części społeczeństwa.

Dokładnie tak myślą młodzi ludzie spod znaku Porozumienia 21. Jeśli bowiem chcą oddawać za darmo mieszkania, to albo muszą je komuś (deweloperom?) zabrać, albo też muszą je nabyć za jakieś, zapewne państwowe środki. Skąd te środki?

Pamiętacie taki dwuwiersz z całkiem niedawnych czasów:
"Skąd na to wziąć pieniądze?
Jak to skąd? Z afer!".

Wziąć pieniądze z afer, to tak jakby chcieć pomnożyć posiadane środki przez położenie ich przed lustrem. I jedno, i drugie jest czystą teorią.

Oczywiście można zmienić skalę podatkową tak, żeby lepiej zarabiający musieli oddawać 99% dochodu, ale i to, obawiam się, nie wystarczyłoby na mieszkania dla wszystkich potrzebujących.
W dodatku byłoby wysoce niemoralne i demotywujące, bo nikomu nie opłacałoby się pracować na mieszkania dla innych.

A jeśli dawać mieszkania, to czemu nie jedzenie? Alkohol? Samochody? Odzież? Papierosy? Kosmetyki? Sprzęt sportowy? Meble? Książki? Wczasy?

Każdy z łatwością udowodni, że to właśnie jest mu do życia niezbędne.

Czy młodzi ludzie zgodziliby się na egzamin sprawdzający kompetencje, bo miejsc na uczelniach wystarczało jedynie dla tych, którzy wykazali się rzetelną wiedzą. Czy podobałyby im się punkty za pochodzenie, bo przecież jakoś należało wyrównywać istniejące nierówności społeczne.

Czy zgodziliby się, aby ich rodzicom zabrać jeden wolny pokój i dokwaterować tam potrzebującą dachu nad głową rodzinę? Tak tytułem eksperymentu, póki nowe prawo podatkowe nie pozbawi nas na nowo własności. Bo to przecież znacznie szybciej można by wdrożyć: komisja, spis wolnych pokoi i lista oczekujących. Ile by to zabrało? Tydzień?

Równanie wszystkich do jednego poziomu się nie uda. Kraje rozdające dobra, to kraje biedne.

Eksperyment rozdawania za darmo mamy na razie za sobą a wciąż wielu ludzi pamięta kolejki, kiedy się dostawało, a nie kupowało, choć przecież jakieś środki płatnicze (głównie dolary zresztą) też były w obrocie. Kiedy jest dużo pieniędzy, to nie ma towarów, kochani młodzi rewolucjoniści.

Czy jesteście gotowi przez kilka sezonów chodzić w tych samych butach?

Rozdawnictwo jest demoralizujące. Po co ktokolwiek miałby pracować w pocie czoła na mieszkanie czy studia, jeśli mógłby to samo bez wysiłku (jedynie uruchomiwszy koneksje) po prostu dostać?

Wartość pracy spadłaby dramatycznie, a ludziom przecież i tak trzeba płacić.

"Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy".

Dodrukowywanoby pieniądze na wypłaty, towary by drożały, ludzie robiliby bezsensowne zapasy, tracili czas w kolejkach, "bo coś rzucili" i modlili się, żeby wreszcie na półkach sklepowych cokolwiek się pojawiło.

Czy o takich czasach marzycie?

A kto ma decydować komu w pierwszej kolejności należą się te studia, mieszkania, przedszkola i operacje?

Wy?

Nie wystarczy zdiagnozować problem. Lekarstwo nie może być gorsze od choroby. Primum non nocere.


Jeśli miałabym postulować cokolwiek, to najbardziej nawoływałabym do zdrowego rozsądku, nauki historii i psychologii. Demokracja obecna to nie demokracja grecka, wszyscy to wiemy. 

Idiotów nie brakuje, idioci też mają głos, idioci wybierają ludzi, którym oddajemy się we władanie, a ci robią wszystko, abyśmy uwierzyli, że zrobią nam dobrze.

Tak, tu młodzi ludzie mają rację. Należałoby się zastanowić nad systemem rządzenia. Bo - założę się - idąc do wyborów nie mamy pojęcia o arytmetyce wyborczej. Nikt nas nie informuje, sami się również nie próbujemy poinformować.

Należałoby, wzorem minionej epoki, zakrzyknąć hasłowo: "Kapitalizm: tak. Wypaczenia: nie!".

Należałoby zakazać rządom zadłużania się ponad dopuszczalne normy, bo jeśli zaczną upadać całe państwa, może zapanować niewyobrażalny wręcz chaos. To będzie rzeczywiście w jakimś sensie koniec świata.

Czy w wyniku zamieszek powstanie nowy ład? Być może, ale z pewnością nie demokratyczny. Chaos to pożywka dla wszelkich totalitaryzmów, dla ludzi bezwzględnych, którzy wiedzą lepiej i nie wahają się utwierdzić swoich poglądów w masach nawet za cenę życia milionów.

Co wiecie o totalitaryzmach, młodzi?

Jedyna szansa na pokój to powolne zmiany, to powrót do realnego, nie wirtualnego pieniądza i życia za to, co się samemu wypracowało. Tak na łonie rodziny, jak w państwie. Ale kto odważy się nawoływać do zaciskania pasa i odbierania ludziom przywilejów? Nie rządy, to oczywiste. 

Spróbujcie może najpierw tego, młodzi marzyciele...

Rzekłam.

1 komentarz:

  1. Tylko, jeśli nie kapitalizm, to co? pozdrawiam serdecznie koleżankę mojego męża :)

    OdpowiedzUsuń