środa, 20 marca 2013

Szlachetne zdrowie, czyli leczenie metodą "zrób to sam"

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, ile kosztujesz, aż się zepsujesz - te, ze wszech miar słuszne słowa poety powtarzają sobie codziennie tysiące ludzi wystających w długich ogonkach przed okienkami rejestracji rozmaitych przychodni, posiadających lub nie kontrakty z NFZ.

Trzeba przyznać, że przepływy pieniędzy w ochronie zdrowia idą w miliardy,  nie dziwota, każdy chciałby być zdrowy. Toteż, kiedy nam się ono zepsuje, walczymy z tak zwaną bezpłatna służbą zdrowia lub wyciągając gruby portfel, staramy się sami za lekarza zapłacić i uniknąć upokorzeń, a być może nawet śmierci, jako że terminy proponowane w niektórych poradniach to wrzesień 2013 i późniejsze.

Po niegroźnym wypadku, miałam ostatnio okazję obserwować optymalizację kosztów w ochronie zdrowia.

Nim to się jednak stało, dowiedziałam się, że NFZ wykrył nieprawidłowości w wypełnianiu kontraktów na ponad siedemdziesiąt milionów złotych. Suma robi wrażenie, kiedy się pomyśli, że kontrole były tylko wtedy, kiedy pacjent poskarżył się na udzielenie odpłatnej porady, a okazało się, że przychodnia czy lekarz pobrała za tę poradę należny haracz z NFZ. Tak więc pacjent zapłacił powójnie.

Kolejny sposób na optymalizację kosztów, to, jak przekonałam się ostatnio w mojej rejonowej przychodni, zatrudnianie pacjentów w roli fizjoterapeutów.

Nie wierzycie?

3 grudnia miałam ów incydent wypadkowy, 16 stycznia wizytę u specjalisty-ortopedy, na 18 marca "dostałam" termin. Podczas zapisu polecono mi na zabiegi przyjść z własnym Voltarenem i dwiema gazami o wielkości 1 metra kwadratowego. Potem okazało się, że powinnam jeszcze przynieść opaskę elastyczną, co zrozumiałam, jako kolejny sposób na optymalizację kosztów przez wykonawcę usługi. Pacjent zdejmuje z przychodni realny wydatek, który ta oczywiście w kontrakcie z NFZ sobie policzy!

Ale najśmieszniejsze miało dopiero nastąpić. Gabinet fizjoterapii, liczący dziewięć kabin obsługuje jedna (słownie jedna!) osoba. Miły pan kazał mi wejść do kabiny numer 1, usiąść na leżance i czekać. W tym czasie pobiegł do innego pacjenta, bo tamtemu piszczało. Odpiszczył go, kolejny zawył, odwył tamtego, przemieścił ich do innych kabin, prawdopodbnie podłączył do jakichś innych piszczących urządzeń.

Weszła starsza pani, wygonił ją na korytarz, weszła druga starsza pani, wziął od niej kartkę i też wygonił. Ktoś wyszedł z jednej z kabin, grzecznie ukłonił się i powiedział "Do widzenia", młody człowiek zawołał panią z korytarza, kazał jej złożyć podpis, coś tam poksuktali, wsadził ją do "czwórki", poinstuował i zdyszany przybiegł do mnie.

Wcisnął mi w dłoń głowicę do zabiegu ultradźwiękami, zapytał o mój Voltaren, wycisnął mi trochę na stopę, dodał niebieskawego żelu, powiedział: "Niech pani sobie tak tym jeździ, a jak się zapali światełko, to znaczy, że trzeba nabrać żelu" i poleciał do kolejnych kabin, bo tam już wyło, piszczało i śpiewało. Swoją drogą uroczą muzykę produkują te maszyny medyczne.

Kiedy już sobie udzieliłam pierwszej pomocy ultradźwiękami, przekicałam do kolejnego boksu. Przy okazji powiem, że bardzo tam wszędzie jest nastrojowo, światłem jarzeniowym nie walą po oczach, ile go z góry dolatuje, musi pacjentowi wystarczyć, ale dzięki temu może się przynajmniej zrelaksować.

Blaszki do jonoforezy fizjoterapeuta założył mi po kolejnym, trzeba przyznać krótkim oczekiwaniu. Tu była potrzebna moja gaza. Miły pan bardzo się zmartwił, że nie mam własnej opaski elastycznej i surowo nakazał na następny raz przynieść ze sobą, co mu solennie obiecałam. Kto by chciał, aby go opasywali opaską wielokrotnego użycia! W końcu każdego stać na głupią opaskę!

Nie wiem, czy usłyszał, bo wybiegł do kolejnego buczącego, piszczącego i śpiewajacego urządzenia. Relaksowałam się przez kwadrans, siedząc w ciemnym boksie, zasłuchana w wirtuozowską dyrygenturę pacjentami: "Pan do ósemki, pani do dziewiątki, co my tu mamy, mrożenie? To do czwóreczki proszę!".

Szło mu naprawdę sprawnie.

Po kwadransie i ja poszłam się własnoręcznie mrozić.

Solidnie zmrożona, wyszłam z gabinetu. Byłam tam dwa razy i chyba nie chcę się więcej leczyć tą metodą. Zresztą już mnie nie boli...


Ktoś powie: dostałaś tyle, ile się należy za darmo. A ja bym chciała wiedzieć, ile moja przychodnia zainkasuje za tę pseudopomoc?
Bo żadna przychodnia nic nie robi za darmo!

Zaiste, duże są możliwości optymalizacji kosztów w medycynie.


Dixi.

Dziś czytam w GW o ZIP-ie systemie informacji o udzielonej pacjentowi pomocy. To być może ukróci podwójne płacenie, ale na optymalizację kosztów mojej przychodni raczej nie poradzi, bo w końcu wszystko odbyło się lege artis.