Tego
roku w dzień Wszystkich Świętych na cmentarz dziewczynka szła tylko z tatą.
Mama i maleńka Urszulka zostały w domu. Dziewczynka czuła dumę, kiedy wyjmowała z
siatki znicz i podawała go tacie, aby zapalił na grobie babci, której nigdy nie
poznała. Zgodnie z jej życzeniem, Czesławę Gutowską pochowano na samym końcu cmentarza. Ze
wzniesienia widać tu na prawo fragment parku, rozlewisko rzeki Srebrnej, z nieodległym Zespołem Szkół Budowlanych i niby grecką kolumnadą. Z lewej strony ponad murem cmentarnym wznoszą się zabudowania fabryczne, a z tyłu rozciąga nierówny teren dawnej
żwirowni.
Szli
tam i szli, mijając kobiety ubrane w futra oraz mężczyzn w jesionkach z
futrzanymi kołnierzami lub pelisach i koniecznie w kapeluszach. Tego dnia
wszyscy wyjmowali z szaf świąteczne, pachnące naftaliną, zimowe okrycia. Na co
dzień nie widywała ludzi tak elegancko ubranych. Często nosili nicowane
płaszcze, uszyte z koca kurtki czy watowane kufajki, wyraźnie oddzielając dzień
powszedni od niedzieli i święta.
Dzieci
również ubierało się w futerka lub haftowane ciężkie kożuszki. Ona właśnie miała na
sobie taki wyszywany kolorowym kordonkiem kożuszek z baranka. Zapinany na
plecione skórzane guziki był z jednego powodu niezwykle atrakcyjny. Pętelka
pierwszego od góry, rzadko zapinanego guzika, sterczała tuż przy ustach i
dziewczynka nabrała znienawidzonego przez matkę zwyczaju żucia owej pętelki. Co
w niej było takiego smacznego?! Matka się denerwowała, dziewczynka żuła pętelkę
skrycie, kiedy do przedszkola odprowadzał ją brat cioteczny, Władek, lub
odbierał tata i szli sobie wolno, a ona mogła wspinać się po wszystkich
schodkach i zbiegać z nich ze śmiechem.
Ale najsmaczniejsza była pętelka
podczas jazdy sankami, kiedy ciągnący za sznur, odwrócony do niej plecami, nie
dostrzegał grzechu dziewczynki, a i ona sama również o nim zapominała, gryząc
zapamiętale zapleciony w warkocz rzemyk i niczym księżniczka ze swej karety
śląc dumne spojrzenia mijanym przechodniom.
Przeciskając
się przez zmierzający ku cmentarzowi tłum, tata nie zwracał na nią uwagi.
Wypatrywał znajomych, szukał przejścia, trzymając ją mocno za rękę. Obydwoje,
nie umawiając się, zdjęli rękawiczki. Dziewczynka wełniane, połączone sznurkiem
i zwisające z obu rękawów, tata – skórzane, bo zawsze mu było gorąco. Ten
dotyk, czasem lekkie uściśnięcie, wystarczał, aby czuła się
spokojna i szczęśliwa.
Na
cmentarz chodziło się w zasadzie tylko raz do roku, we Wszystkich Świętych. Tego dnia
od ulicy Budowlanej aż do samej bramy ciągnęły się tymczasowe kramy ze
zniczami, kwiatami, cukrową watą, różnymi odpustowymi świecidełkami. Już za
dnia cmentarz, wyglądał odświętnie, przepiękne doniczkowe chryzantemy lub sztuczne
kwiaty z kolorowych bibułek, a także zielone gałązki, jak okiem sięgnąć rozlewały
się w kolorowe plamy. Jednak dopiero wieczorem robił naprawdę wielkie wrażenie.
Widoczna z daleka pomarańczowa łuna zawisła nad grobami, wżerając się w
granatowe niebo.
Z górki przy grobie babci, dziewczynka widziała morze
maleńkich ogników, pełgających w podmuchach wiatru. Żyli jeszcze wtedy dziadek
Władysław, ciotka Halina i jej mąż, wujek Władek, stryjek Grzesiek, stryjek
Poldek, ciotka Janina, oboje dziadkowie Tokarscy, sąsiedzi z Warszawskiej, Marek
był młodym chłopakiem i nie wiedział, że kiedyś, po rozwodzie, przyjdzie mu
dzielić wspólny grób z byłą żoną Lucyną. Żyli jeszcze Lidzia i Władek, dwoje zmarłych
w ostatnich miesiącach…
Piękny, bardzo osobisty wpis.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Jest taki w istocie (to znaczy bardzo osobisty).
UsuńCzęsto dręczy mnie pytanie, czy gdyby nie ten narodowy nawyk odwiedzin w dniu 1 listopada, wiele grobów nie czekałoby latami na kogoś bliskiego? Z jednej strony wkurza mnie ten przymus przyjścia właśnie w ten dzień, to męczeństwo korków, ścisku, wywindowanych cen na znicze... Z drugiej strony gdyby nie on...
OdpowiedzUsuńTo jak wielu z nas poszłoby na cmentarz, przecież myślenie o własnej skończoności boli.
UsuńWspomnienia i refleksje. Taki czas. W każdej rodzinie są takie historie: dziadek niespełna rozumu, któremu wojna pomieszała zmysły, ciotka, notorycznie zdradzana przez wujka, która odebrała sobie życie w lesie, wpólny grób pierwszej żony dziadka z pradziadkami. W tym roku znów te same opowieści, może kilka nowych np. o tym, jak ciocia Renia ( dziś dystyngowana starsza pani, żona majora) przepiła swojej mamie pieniądze na kozaki:) No i stare fotografie a na nich dziadek w mundurze wermachtu i dziadek z młodą włoszką na kolanach już u Andersa. Sylwestra w 1959 roku, oranżada z ceramicznymi zamknięciami,wódka stołowa, sałatka jarzynowa, jaja w majonezie papierowe czapki na głowach. Molo w Międzyzdrojach , lata 70-te, żar leje się z nieba, panowie w garniturach, babcia jak zwykle elegancka... Te wspomnienia trzeba przekazywać dalej, niech one nigdy nie umrą.
OdpowiedzUsuńTo prawda. I coś jeszcze, co pokazuje zmieniające się realia. Tak bardzo świat przyspieszył za naszego życia. Jeszcze trochę, a ludzie zaczną latać w kosmos taksówkami.
UsuńA ja poza tematem - blogerka ejotek zaprasza na recenzję Klątwy :) Podczas krakowskich Targów przyjdę pewnie po autograf, już nie w Cukierni czy Róży ale w namiętnościach :)
OdpowiedzUsuńhttp://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2015/03/magorzata-gutowska-adamczyk-fortuna-i.html
Dziękuję, pozdrawiam!
UsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńpo lekturze Kalendarzy wciąż błądzę gdzieś w przeszłości..
Dziękuję i serdecznie pozdrawiam