piątek, 13 lutego 2015

Rolnik szuka żony, czyli nasze aspiracje

Co roku przed świętami ogłaszany jest ranking najbardziej oczekiwanych prezentów choinkowych i tych, które zostaną wręczone. Statystyki uparcie wskazują tu książki i rokrocznie ludzie, którym temat leży na sercu, cieszą się jak dzieci, mając nadzieję, że zostanie odwrócony upiorny trend, jakim jest ucieczka Polaków od czytania, a co za tym idzie - od myślenia. 

Książka w tym rankingu pojawia się na pierwszym, ewentualnie na drugim miejscu, ale to chyba poprawność polityczna ankietowanych każe im kłamać w odpowiedziach, bo kiedy już miną święta, zostaną wykonane rzetelne badania, jak chociażby te Biblioteki Narodowej, nagle okazuje się, że mimo iż 40% Polaków dostało pod choinkę książkę, ponad sześć milionów wciąż pozostaje poza jakimkolwiek kontaktem ze słowem drukowanym. 

To nie jest tylko zmartwienie wydawców, pisarzy i księgarzy, których zyski maleją. To powinno zostać i już zostało zdaje się poddane głębokiemu namysłowi państwa, bo znalazły się nagle pieniądze na dofinansowanie bibliotek i programy upowszechniania czytelnictwa.

Dlaczego tak późno? 

Dlaczego biblioteki przez lata miały tak zastraszająco mało nowości, tego motoru czytelnictwa? Dlaczego tak długo znajdowały się w zapyziałych, nieremontowanych budynkach? Dlaczego nasze władze z odrazą odpychały od siebie każdą myśl o inwestowaniu w rozwój czytelniczy społeczeństwa? 

Bo były inne cele?

A co nam po innych celach, jeśli stracimy tożsamość? Co po najwygodniejszym życiu, jeśli odebrany nam zostanie dyskurs o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Kim wtedy będziemy? Sytymi świniami, które zasypiają nad pełnym korytem? 

Są kraje i narody, dla których biblioteki nie były niechcianym balastem do szybkiego zastąpienia przez stadiony i aquaparki. Te kraje przez długoletnią świadomą politykę rozwijania kompetencji czytelniczych swoich obywateli osiągnęły też coś, co leży może poza istotą czytelnictwa, a jednak nierozerwalnie się z nią łączy: innowacyjność i postęp. 

Jeśli nie chcemy być dla świata tylko i wyłącznie zapleczem taniej siły roboczej, a z cenami robocizny w Azji nie uda nam się konkurować, powinniśmy budować świadomość społeczeństwa, że bez kompetencji czytelniczych i to nie na poziomie "Greya" czy "Zmierzchu", nie uda nam się osiągnąć dobrobytu, do którego aspirujemy, albowiem jest on nierozerwalnie związany z wykształceniem. 

Nie tym wykształceniem, które zdobywa się bez żadnego wysiłku na płatnych studiach, tylko z tym, które zdobywamy ustawicznie, w ciągu całego swojego życia, studiując słowo pisane i nad nim rozmyślając.

A skoro już ponad sześć milionów Polaków przyznaje, że nie tyka słowa pisanego, to nie ma się co dziwić, że prawie połowa narodu nie ma też żadnych umiejętności cyfrowych. Ludzie ci nie potrafią wykonać na komputerze najprostszych operacji, nie korzystają z przeglądarek internetowych. To dowód naszego braku wykształcenia i ucieczki od poszerzania kompetencji, kiedy się już pewne (choćby podstawowe) posiadło. 

Co martwi najbardziej: wśród cyfrowych analfabetów jest wielu nauczycieli! 

Jednostki nie pociągną całego społeczeństwa. Jeśli chcemy żyć wygodnie i być postrzegani jako partnerzy w Europie, to nie wystarczy złapać do rąk pilota od telewizora i zarechotać nad nowelą dokumentalną, tą najtragiczniejszą z żenad ostatniego dziesięciolecia, nie wystarczy mieć o sobie dobrego zdania, idąc na rozmowę o pracę. Trzeba wiedzieć, że bez ustawicznego dokształcana, zostaniemy wreszcie przegonieni przez te dwa ostatnie narody, które już nam i tak depczą po piętach.       

Wtedy tylko pozostanie nasze tradycyjnie dobre samopoczucie, łyk piwa, najpopularniejszego artykułu spożywczego, na który nikomu nie żal pieniędzy, i "Rolnik szuka żony" w telewizji. 

Dobrej zabawy.

Dixi. 

5 komentarzy:

  1. Obecnie sytuacja czytelnicza w Polsce wygląda tak, że (chociażby wśród młodzieży) miłośnika książek uważa się jako nienormalnego. "Mili" koledzy pytają wtedy, czy przypadkiem komuś nie nudzi się w domu, żeby siedzieć z nosem w książce. Tu leży problem! W sposobie postrzegania książki jako czegoś nudnego, nieatrakcyjnego, "kujonowatego"! A co się robi, żeby to zmienić? Kompletnie nic!
    Nauczyciele języka polskiego są zmuszeni machać ręką na uroczyste oświadczenie ucznia, że dostał ocenę bardzo dobrą/dobrą za przeczytanie streszczenia i w dodatku śmieją się z tych, którzy przeczytali całą lekturę i dostali taką samą bądź gorszą ocenę. Pytają się wtedy: "I po co czytać książki?".
    Młodzież nie uważa literatury jako poszerzania horyzontów myślowych, przechodzenie do lepszego świata, przeżywania historii i uczyć bohaterów - nie, oni uważają to za... no właśnie, co? Po dziś dzień się zastanawiam nad tym zagadnieniem.
    A osoba, która nie czyta książek ma nie tylko ograniczone słownictwo, zaniżony stopień emocjonalny - współczucia - ale, co moim zdaniem jest najsmutniejsze, nawet nie wie, co traci....
    Mam nadzieję, że ta sytuacja niebawem się zmieni - na lepsze, broń Boże na gorsze, bo żyć w gronie troglodytów to ciężki kawałek chleba, oj ciężki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo słuszne to końcowe spostrzeżenie i bardzo bolesna obserwacja świata młodzieży. To my, dorośli, jesteśmy winni temu, że nie dość pokazujemy młodzieży już nie tylko wartości, ale wręcz konieczność obcowania ze słowem pisanym w dobie, kiedy każdy wypowiada się publicznie i tak często robi błędy również publicznie się ośmieszając! Musimy coś zrobić, musimy uświadomić władzom państwowym i szkolnym, że nie jest dobrze i dobrze nie będzie nigdy w kraju troglodytów. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja powinnam podziękować!
      Choć może pani uznać to za marny komplement, jest to najszczersza prawda - pani książki naprawdę dużo dają! Kiedy koleżanki moje lub mojej mamy pytają mnie o jakąś godną przeczytania książki (tłumacząc się, że one lubią czytać, lecz nie mają czego) zawsze polecam chociażby "Cukiernie pod Amorem" i jeszcze nigdy nikt nie pożałował tej rady!

      Może właśnie o to chodzi - by było jak najwięcej dobrych pisarzy, którzy pobudzaliby wyobraźnię! Bo przecież książka - dobra książka - pochłonie człowieka! I później nie będzie można wyobrazić sobie życia bez literatury ;)

      Usuń
  3. Małe sprostowanie: cele nie były INNE. One dokładnie były TAKIE, żeby naród pozostał ciemny. Po wybiciu lub wyemigrowaniu inteligencji, reszta miała się ograniczyć do piwa przed telewizorem. I to się niestety w dużej mierze udało.
    A dlaczego ludzie sobie dają książki, których potem nie czytają? Żeby nie być w grupie tych 10 milionów, co to nie ma książek w domu... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zarządzać ciemniakami jest znacznie prościej. A książki w domu? Po co? Plazma wystarczy. Tylko kurz zbierają.

      Usuń