Prasa pieje nad wynikami polskiej szkoły, bo ktoś nam dał w Europie piąte
czy siódme miejsce. Mamy najwięcej ludzi z maturą na sto tysięcy. Mamy być może
największy odsetek młodzieży z wyższym wykształceniem.
Cyfry mówią swoje, cyfry nie mogą się mylić.
Tymczasem odczucie społeczne, a moje się z nim wyjątkowo zgadza, jest takie,
że polska szkoła to sypiący się budynek, do którego strach wejść, a wyjść
jeszcze większy.
Zdarza się, że młodzi ludzie, jak w minioną środę licealiści z jednej
z warszawskich szkół, zaczepiają mnie po zakończonym spotkaniu i pytają, czy
można coś z tym zrobić?
Można i trzeba, ale raczej nie liczyłabym w tej kwestii na Ministerstwo Edukacji Narodowej, z którego od dawna nie wypłynął żaden ciekawy projekt. Sądzę, że powinna powstać oddolna inicjatywa rodziców, bo państwo i jego urzędnicy są zdaje się w tej kwestii absolutnie ślepi.
Oddajemy do szkół nasze największe
dobro narodowe - dzieci i młodzież po to, by spędziły tam najbardziej twórcze lata
swego życia, tymczasem trwonią je na nauce anachronicznej,
dziewiętnastowiecznej (i to raczej z początku dziewiętnastego wieku), w wielu
przypadkach w opresyjnym środowisku, ucząc się aspołecznych zachowań, które nieliczni
tylko nauczyciele potrafią wyeliminować, a wielu po prostu toleruje lub taktycznie nie
zauważa.
Generalizuję, owszem, ale też jest w tym dużo
prawdy i codziennej obserwacji mojej, rodziców, uczniów, a także co
światlejszych nauczycieli.
Czy szkoła może być fajna? Czy do szkoły można chodzić z radością? Czy
szkoła może uczyć, nie zabijając w dzieciach i młodzieży naturalnej ciekawości
świata?
Czy szkoła może pomóc uczniom słabym, w równym stopniu nie zaniedbując
zdolnych i wybitnych jednostek?
Jaka zmiana potrzebna jest szkole? Czy administracyjna (likwidacja
gimnazjów?), czy HR-owa - podniesienie płac nauczycieli tak, by móc poprzez
konkursy wyłowić jednostki najzdolniejsze, dla których praca z
młodzieżą nie będzie katorgą, ostatnim wyborem, jednostki zdolne oprzeć się naciskom rodziców,
kolegów i władz szkolnych i realizujących autorskie programy, a co za tym idzie
– likwidacja Karty Nauczyciela?
Czy uczniom NAPRAWDĘ potrzebne jest wkuwanie przeogromnego już materiału, z
którego po krótkim czasie NIC nie zostaje?
Dlaczego wszystkie niemal programy zawierają anachroniczne treści?
A może raczej powinniśmy kształcić umiejętności poruszania się we
współczesnym świecie? Zarażać młodzież miłością do tej fantastycznej planety,
której dziećmi wszyscy jesteśmy? Kształtować w nich szacunek dla starszych,
opiekuńczość wobec słabych i wykluczonych, zrozumienie dla konieczności
poskromienia indywidualizmu i podporządkowania się dobru wspólnemu?
Dlaczego matematyka nie uczy inwestowania, biologia świadomości ekologicznej,
historia ciekawości dla dziejów, język polski zabija chęć czytania, plastyka nie wspomaga rozumienia dzieł sztuki?
Dlaczego młodzież na wf-ie symuluje choroby, aby nie ćwiczyć?!
Dlaczego uczniowie nie odrabiają lekcji, korzystając z internetowych gotowców? Dlaczego kwitnie handel prezentacjami maturalnymi? Dlaczego sami nauczyciele biorą w tym udział?!
Czy naprawdę uczeń po dwunastu latach nauki nie może w ciągu kwadransa (jak to było podczas mojej matury) przygotować spójnej wypowiedzi na zadany temat? Po co mu rok przygotowań?!
Co on podczas tego roku pisze, doktorat?!
Dlaczego, żeby się dobrze przygotować do matury, uczniowie muszą uczęszczać na korepetycje?
Czy w szkole POWINNA być religia?
Czy nauczyciele powinni spędzać więcej czasu na wypełnianiu papierków niż na
wychowywaniu uczniów?
Czy szkole nie jest potrzebny pakt nauczyciele-rodzice, by obie strony
mówiły jednym głosem i dom nie obarczał szkoły wychowaniem, szkoła zaś nie
umywała rąk, twierdząc, że to prawo i obowiązek domu? Czy uczeń MUSI mieć zawsze rację, a nauczyciel ma być sprowadzony do roli chłopca do bicia?
Dlaczego najlepsi nauczyciele odchodzą ze szkoły, nie mogąc znieść rozmaitych nacisków, a przede wszystkim ciągłego równania w dół?
Te i setki innych pytań zadaję sobie raz po raz, choć ani ja już nie jestem
nauczycielką, ani moje dzieci uczniami.
Dyskusja jest jednak potrzebna, dyskusja jak najszersza, z wieloma różnymi
głosami, bo tylko poprzez ścieranie się racji możemy wypracować model nowej
polskiej szkoły.
A kiedy ten model wypracujemy, zaproponujemy szerokie konsultacje i być może
wykorzystamy wszelkie sposoby nacisku na władze, aby zmienić tę fantastyczną
polską szkołę, która, jako żywo, absolutnie fantastyczna nie jest.
To jest wyłącznie moje zdanie i wiem, że w tej chwili generalizuję,
krzywdząc wielu wspaniałych ludzi, których na co dzień poznaję podczas moich
spotkań z młodzieżą.
Ci mądrzy ludzie wybaczą mi wejście w ich kompetencje wiedząc, że nie
powodują mną niskie pobudki. Być może wspólnie zastanowimy się, czy
szkole polskiej nie jest potrzebna nowa, prawdziwa, a nie kolejna reforma.
Proszę o wypowiedzi moich młodych czytelników. Razem zmieńmy polską szkołę!
Dixi.
Z ostatniej chwili: Rzecznik MEN przyznał się do manipulowania statystykami, a o fatalnej wiedzy polskich dziesięciolatków przeczytacie tutaj:
Z ostatniej chwili 2: Testy PISA, które dawały nam wysokie miejsce w matematyce, wskazują że w rozwiązywaniu zadań w 2013 roku polscy gimnazjaliści są na dwudziestym ósmym miejscu w rankingu! Tak więc odczucie społeczne i chłopski rozum znów się obroniły. Niestety.
Pani Małgosiu, nie mieszczę się w przedziale wiekowym, więc tylko podrzucam interesujący link: http://superbelfrzy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMyślę, że ma Pani rację. Polską szkołę zmienić mogą tylko młodzi, zwłaszcza, gdy będą mieli coś do powiedzenia (np. jako radni lub posłowie). Nauczyciel może tylko tyle, ile trwa jego lekcja. Reszta to donkiszoteria i na końcu zgorzknienie.
Życzę powodzenia!
Pozdrawiam serdecznie! :)
Dziękuję za link, nie sądzę jednak, aby tylko młodzi mogli zmienić polską szkołę. Sama nie jestem młoda (może tylko duchem), ale chciałabym w tym wziąć udział.
OdpowiedzUsuńZ polską szkołą jest tak, jak ze wszystkim - ryba psuje się od głowy, więc wola polityczna naszych radnych i poslów bardzo by się przydała. Jednak nie wierzę w polityków, o czym już tu kiedyś napisałam.
Zastanawiam się, skąd się bierze to dojmujące poczucie ogólnej niemocy?
Serdeczności!
nikomu po prostu nie chce się nic robić... ponieważ tak jest najprościej, do działań potrzeba odwagi, rodzicom nawet nie chce się na zebrania przychodzić, uczestniczyć w życiu szkoły, swojego dziecka, a co dopiero próbować coś zmienić... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńasymaka.blog.interia.pl
Bo wychowanie w dużej mierze jest już tylko przechowywaniem dzieci. O tym też kiedyś pisałam. Stąd się zresztą bierze roszczeniowość rodziców.
OdpowiedzUsuńJako nauczycielka wcale nie czuję się urażona, bo też mnie diabli biorą. Produkuję stosy papierów, straszą mnie ewaluacją albo zamknięciem szkoły(pracuję w niewielkiej szkole na wsi). Ważna jest średnia z egzaminu zewnętrznego na tle pozostałych gminnych szkół, a nie osiągnięcia poszczególnych uczniów.
OdpowiedzUsuńNa temat lektur - szkoda słów. Te z podstawy programowej bardziej zniechęcają, niż zachęcają do czytania. Teoretycznie można wybrać inne, ale skąd je wziąć? Biblioteki szkolnej nie ma(oszczędności), a w filia gminna dostała w tym roku 1(słownie: jedną)nowość.
Dziękuję Pani bardzo za zabranie głosu w dyskusji. Jeśli chodzi o lektury, to można spróbować założyć klub czytelniczy, albo pożebrać u wydawców. Problem jednak, jak Pani wie, jest znacznie szerszy. Chodzi o stworzenie nowej wizji szkoły, szkoły kształcącej dla przyszłości, o stworzenie nowej filozofii.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim szkoła powinna uczyć myślenia. Uważam że 90% materiału "zakuwanego" przez uczniów jest niepotrzebna.Nauczmy dzieci szukania informacji. Rozbudźmy w nich ciekawość żeby chciały zgłębiać wiedzę w kierunkach które naprawdę je interesują.Zlikwidujmy gimnazja pozwalając dzieciom być uczniami a nie gimnazjalistami.Gimnazjalista w oczach dzieci to ktoś dorosły,choć do dorosłości mu daleko. Najbardziej drażni to,że politycy jakby niedostrzegają potrzeby zmian w szkołach a często ministrem oświaty jest ktoś kto o szkole nie wie nic.Mam dwoje dzieci.Jedno z nich chodzi do szkoły specjalnej.Tam Każde dziecko jest traktowane indywidualnie. Oczywiście nie można porównać poziomu zdobywanej wiedzy, ale chodzi tu nie o wiedzę tylko o system nauczania. Podpisuję się pod Pani postem rękoma i nogami choć w to niedzielne popołudnie przypomniała mi Pani że jutro poniedziałek i szkoła.Pozdrawiam
UsuńDziękuję za ten głos. Myślę, że trzeba mówić o szkole jak najwięcej. Jeśli chodzi o uczenie myślenia, również się zgadzam. Przeczytałam dziś w gazecie o szkole podstawowej, która z sukcesem odchudza uczniów. Więc jednak można! Jednocześnie biskupi chcą wprowadzić maturę z religii. No comment...
OdpowiedzUsuńMądre pytania:)
OdpowiedzUsuńTyle, że dopóki będą pracować Ci, którzy powinni być już dawno na emeryturze; ci, którzy są na emeryturze, ale dostają godziny nadal, ci; którzy odwalają pracę w szkole, aby mieć przede wszystkim uczniów na korkach;dopóki nauczyciel będzie siedział przede wszystkim w papierach i musiał interesować się w głównej mierze zebraniami bloków, sprawozdaniami, częstymi radami pedagogicznymi, porządkowaniem sali, a w niektórych przypadkach nawet sprzątaniem etc.; dopóki nie wróci szacunek do pełnienia tego zawodu (nauczyciel?? a ile ty masz czasu!); dopóki będą profile w gimnazjach i podział na klasy gorsze i lepsze - to nie będzie dobrze, a z biegiem lat jeszcze gorzej. Po 8 latach pracy w gimnazjum byłam nerwowa, odsapnęłam w kolejnych latach w średniej. Fakt pozostaje faktem miałam do czynienia z dziećmi w gimnazjum, które nie potrafiły czytać. to nie jest dobry zawód, on wypala.
Pozdrawiam
Dziękuję za kolejny głos w dyskusji. Przykro słyszeć, że ten zawód wypala, ale jeszcze bardziej przykre jest chyba to, że szacunek dla nauczycieli tak bardzo ostatnio ucierpiał.
OdpowiedzUsuńCo zrobić, aby go przywrócić?
Dzień dobry. Chodzę do 1 klasy w gimnazjum. Jaką swoją książkę poleca mi pani najbardziej?
OdpowiedzUsuń"220 linii".
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod każdym słowem. Powiem tyle: w dzisiejszych czasach ciężkie jest życie nie tylko nauczyciela, ale i ucznia, który naprawdę chce się czegoś nauczyć. Sama uczęszczam do LO (klasa pierwsza) - dużo kucia, mało myślenia. W większości moja nauka składa się z pamięciówek. Mentalność jest taka jak u studentów - 3xZ - zakuć, zdać, zapomnieć. Chociaż nie. Nawet nie zakuć, bo najczęstsze są ściągi. Zadania domowe pisze się z zadane.pl lub odpisuje od koleżanki. Lekcje to robienie monstrualnych notatek ze slajdów (kto ma dłuższą, ten ma wyższą ocenę...), bądź pisanie notatek dyktowanych przez nauczyciela. Minusów polskiego systemu nauczania jest ogrom, a wśród ludzi młodych coraz więcej jest ignorantów bez podstawowej wiedzy. A szkoda.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, skoro nawet uczniowie to widzą, pora naprawdę coś zmienić. Czy szkoła ma uczyć oszustwa? Bo przecież do tego sprowadzają się obecnie stosowane metody!
OdpowiedzUsuńChodzę do I gimnazjum.
OdpowiedzUsuńPrzez 6 lat uczęszczałam do rejonowej podstawówki, jedna z wielu w moim mieście, z rówieśnikami nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka, mieli zupełnie inny system wartości, zainteresowania (a raczej ich brak)...Za na nauczycieli nie mogłam narzekać, przynajmniej w większości. Możliwość samorozwoju wynagradzała mi życie na uboczu. Kółko teatralne, dzięki któremu mieliśmy możliwość wystąpienia na "Ryjku" (sławna rybnicka impreza kabaretowa) i pracy z "Kabaretem Młodych Panów", a to wszystko zawdzięczaliśmy polonistce, która kochała swoją pracę. Kółko historyczne, dzięki któremu zwiedziliśmy wiele wspaniałych miejsc i poznawaliśmy Polskę od innej strony. Przyroda, z nauczycielką, która była zapaloną ekolożką i organizowała akcje sprzątania świata.
I wymiany zagraniczne, ach, to było coś!
Nie doceniałam tego i byłam zajęta darciem kotów z koleżankami z klasy, dlatego cieszyłam się, kiedy nadszedł czas wyboru gimnazjum.
Poszłam do "najlepszego w mieście", "dwujęzycznego", "elitarnego" (trzeba było zdawać do niego specjalne testy) i spodziewałam się nauczycieli z pasją, rówieśników żywcem wyjętych z "Jeżycjady" z którymi mogłabym dyskutować na poważne tematy, tysiące kółek, miliony wycieczek...
A co mnie spotkało? Nauczyciele zgryźliwi i zmęczeni swoją pracą, rówieśnicy jeszcze gorsi, typowi "gimbusi", że tak się wyrażę, zakuwanie, zakuwanie, zakuwanie, codziennie siedzimy w szkole do 16 i jest trudniej, a nie ciekawiej niż chociażby w moim gimnazjum rejonowym.
Ostatnio ponad połowa osób z mojej klasy dostała z plastyki oceny niższe niż 4. Na wychowawczej pani próbowała to wyjaśnić. Wstałam i w imieniu całej klasy powiedziałam, że wkuwanie całego podręcznika jest dla nas męczące, pani na lekcji przegląda swojego laptopa zamiast tłumaczyć trudne zagadnienia a my nie potrafimy wyrobić się z wszystkimi przedmiotami, ponieważ codziennie mamy po kilka kartkówek.
Co usłyszałam? To szkoła, tu się zakuwa, pomęczysz się parę lat i odejdziesz...
Oh, jak żałuję, że nie poszłam do rejonówki.
Z opowieści moich byłych koleżanek wynika, że i łatwiej, i bardziej kreatywnie...
Coś chyba w tym jest, że im mniejsza szkoła tym lepsza..
Brawo, nasz swoje zdanie i to nieglupie! Fantastycznie, że myślisz, że sobie zdajesz sprawę z wielu kwestii. Może możesz się jeszcze przenieść? Tylko, czy rodzice pozwolą?
OdpowiedzUsuńCóż nie mieliśmy szczęścia do ministrów edukacji. Wiele korzystnych zmian nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Przede wszystkim jestem za likwidacją gimnazjów, korektą programów i zrobieniem porządku z mafią podręcznikową. To tak na start. Następnie zabrałbym się za prawa ucznia, bo dziś bywa że jeden nieusuwalny "nadpobudliwy" dezorganizuje naukę z pozostałymi i ciągnie całą klasę w dół. Kolejny kwiatek: nie można zrobić przeglądu głów, ani zwrócić uwagę matce, że jej dziecko ma wszy, bo to dyskryminacja. No tak, niech zaraża resztę...
OdpowiedzUsuńTo po prostu nie do uwierzenia! Wydawało mi się, że problem wszawicy rozwiązaliśmy już dawno temu! Natomiast wiem, że szanujący się nauczyciele odchodzą ze szkoły. To bardzo zły trend i boję się, dokąd może nas doprowadzić. Dziękuję za głos w dyskusji!
OdpowiedzUsuń