czwartek, 13 grudnia 2012

Czy umiemy śmiać się z siebie, czyli serial, który nie powstał


wtorek, 17 listopada 1981, godz. 13:40


 

            Gnąc się w lansadach, jakby rozmawiał osobiście z samym Pierwszym Sekretarzem KPZR Leonidem Iliczem Breżniewem, a nie telefonicznie z Komitetem Wojewódzkim, Ludwik Martel odłożył słuchawkę telefonu na widełki. Wypuścił z płuc powietrze wstrzymywane przez cały czas rozmowy, wyprostował się i spojrzał na dyrektora Zbytka, który, wnioskując z miny Martela, spodziewał się iście hiobowych wieści.

            -  No, dyrektorze, za miesiąc, przy okazji manewrów wojsk Układu Warszawskiego, przyjadą do nas z przyjacielską wizytą towarzysze radzieccy. Myślę, że jako program artystyczny  pokażemy im waszą nową premierę. Macie niepowtarzalną szansę udowodnienia, że polska kultura stoi na stanowisku braterstwa i internacjonalizmu. Ten młody towarzysz reżyser... Jakże mu tam?

-  Biegalski.

-  Nie należy chyba do Solidarności?

-  Niech Bóg broni!

-   Zróbcie coś takiego, żebym nie musiał się za was wstydzić. A wtedy, kto wie, może przyznamy wam ten talon na malucha dla żony?

-  Och, dziękuję! – rozkleił się dyrektor.

-   A jeśli będzie dobrze, może i order chlebowy się dorzuci?

Order chlebowy był od dawna marzeniem Jana Zbytka. Do emerytury brakowało mu zaledwie kilku lat i dyrektor z nadzieją wyglądał każdej okazji, dzięki której mógłby zdobyć uznanie w oczach władz oraz jakimś odznaczeniem, orderem lub Krzyżem Zasługi zapewnić sobie godziwe uposażenie po przejściu na zasłużony odpoczynek.

-   Nawet nie śmiem o tym marzyć! – powiedział skromnie i spuścił oczy.

-   Pamiętajcie: tylko żadnych ekstremistów w teatrze! Rozumiecie, że nie mogę tolerować warchołów na moim terenie. A ten „Holsztyński”? Dobre to?

-   Klasyka.

-   Klasyka, nie klasyka. Pytam, czy dobre?

Dyrektor Zbytek, który oczyma duszy widział już order chlebowy, przypięty do klapy swego wyjściowego garnituru, zatroskał się nagle. Co powiedzieć? To klasyka, owszem, Słowacki, wielka polska sztuka romantyczna. Ale przecież nie może wyskoczyć z prawdą, że to sztuka antyrosyjska. Antyrosyjska znaczy również antyradziecka. Teatr na fali solidarnościowej odwilży sięgał po coraz odważniejsze tytuły. Zbytkowi się to nawet podobało, czuł się patriotą, jednak aż strach pomyśleć, co się stanie, jeśli Rosjanie zrozumieją „Horsztyńskiego”: ruina marzeń, grób dostatniej emerytury, może nawet dyscyplinarka i wilczy bilet?

Westchnął więc głęboko i wydukał przez zaschnięte gardło:

-  Bardzo na czasie.

Co było poza dyskusją.

-  Sprawdźcie go jeszcze pod tym kątem. No wiecie, czy się nadaje dla towarzyszy radzieckich. Stawka jest wysoka. Może zresztą zaprosimy sobie cenzora z Wrocławia?

Te słowa podziałały na Zbytka jak dźgnięcie rozżarzonym pogrzebaczem. Tylko tego brakowało! Wizyta cenzora mogła oznaczać wyłącznie kłopoty.

-    Ośmielę się zwrócić pańską uwagę, towarzyszu sekretarzu – szepnął ugodowo –  że mamy już pozwolenie, po co jeszcze fatygować cenzora?

-     Ale okoliczności są szczególne.

-     Będzie pan z nas jak zwykle zadowolony – Zbytek wysapał resztką sił. Czuł, że ciśnienie niebezpiecznie mu podskoczyło, schylił się więc po krople, przypomniał sobie jednak, że brał je przed niespełna pół godziną.

-      No, chyba nie macie innego wyjścia, dyrektorze! – powiedział Martel, myśląc w duchu, że i tak będzie musiał wszystkiego sam dopilnować, bo z tymi artystami, to nigdy nic nie wiadomo. 

 

 

3 komentarze:

  1. Ja to czytałam wcześniej nie wiem gdzie i kiedy, to jest fantastyczne, kapitalna ironia, sytuacyjne gagi, mam wrażenie że nie jest to całość. We wcześniejszym czasie inspicjenci produkowali alkohol na potrzeby handlu wymiennego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, bardzo przepraszam, wstyd mi że autorce coś takiego zrobiłam, ale naprawdę nie pamiętałam, dopiero sobie wyguglałam. Czytalam i mi się bardzo podobało! Na swoją obronę mam tylko to że pamiętałam. Proszę o wybaczenie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Pani, nie ma za co, autorzy się za komplementy nie obrażają. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń