wtorek, 17 listopada 1981, godz. 13:40
Gnąc się w
lansadach, jakby rozmawiał osobiście z samym Pierwszym Sekretarzem KPZR
Leonidem Iliczem Breżniewem, a nie telefonicznie z Komitetem Wojewódzkim,
Ludwik Martel odłożył słuchawkę telefonu na widełki. Wypuścił z płuc powietrze
wstrzymywane przez cały czas rozmowy, wyprostował się i spojrzał na dyrektora
Zbytka, który, wnioskując z miny Martela, spodziewał się iście hiobowych wieści.
- No, dyrektorze, za miesiąc, przy
okazji manewrów wojsk Układu Warszawskiego, przyjadą do nas z przyjacielską
wizytą towarzysze radzieccy. Myślę, że jako program artystyczny pokażemy im waszą nową premierę. Macie
niepowtarzalną szansę udowodnienia, że polska kultura stoi na stanowisku
braterstwa i internacjonalizmu. Ten młody towarzysz reżyser... Jakże mu tam?
- Biegalski.
- Nie
należy chyba do Solidarności?
- Niech
Bóg broni!
- Zróbcie
coś takiego, żebym nie musiał się za was wstydzić. A wtedy, kto wie, może
przyznamy wam ten talon na malucha dla żony?
- Och,
dziękuję! – rozkleił się dyrektor.
- A
jeśli będzie dobrze, może i order chlebowy się dorzuci?
Order chlebowy był od dawna marzeniem
Jana Zbytka. Do emerytury brakowało mu zaledwie kilku lat i dyrektor z nadzieją
wyglądał każdej okazji, dzięki której mógłby zdobyć uznanie w oczach władz oraz
jakimś odznaczeniem, orderem lub Krzyżem Zasługi zapewnić sobie godziwe
uposażenie po przejściu na zasłużony odpoczynek.
- Nawet
nie śmiem o tym marzyć! – powiedział skromnie i spuścił oczy.
- Pamiętajcie:
tylko żadnych ekstremistów w teatrze! Rozumiecie, że nie mogę tolerować
warchołów na moim terenie. A ten „Holsztyński”? Dobre to?
- Klasyka.
- Klasyka,
nie klasyka. Pytam, czy dobre?
Dyrektor Zbytek, który oczyma duszy
widział już order chlebowy, przypięty do klapy swego wyjściowego garnituru,
zatroskał się nagle. Co powiedzieć? To klasyka, owszem, Słowacki, wielka polska
sztuka romantyczna. Ale przecież nie może wyskoczyć z prawdą, że to sztuka
antyrosyjska. Antyrosyjska znaczy również antyradziecka. Teatr na fali
solidarnościowej odwilży sięgał po coraz odważniejsze tytuły. Zbytkowi się to
nawet podobało, czuł się patriotą, jednak aż strach pomyśleć, co się stanie, jeśli
Rosjanie zrozumieją „Horsztyńskiego”: ruina marzeń, grób dostatniej emerytury,
może nawet dyscyplinarka i wilczy bilet?
Westchnął więc głęboko i wydukał
przez zaschnięte gardło:
- Bardzo
na czasie.
Co było poza dyskusją.
- Sprawdźcie
go jeszcze pod tym kątem. No wiecie, czy się nadaje dla towarzyszy radzieckich.
Stawka jest wysoka. Może zresztą zaprosimy sobie cenzora z Wrocławia?
Te słowa podziałały na Zbytka jak
dźgnięcie rozżarzonym pogrzebaczem. Tylko tego brakowało! Wizyta cenzora mogła
oznaczać wyłącznie kłopoty.
- Ośmielę
się zwrócić pańską uwagę, towarzyszu sekretarzu – szepnął ugodowo – że mamy już pozwolenie, po co jeszcze
fatygować cenzora?
- Ale
okoliczności są szczególne.
- Będzie
pan z nas jak zwykle zadowolony – Zbytek wysapał resztką sił. Czuł, że
ciśnienie niebezpiecznie mu podskoczyło, schylił się więc po krople,
przypomniał sobie jednak, że brał je przed niespełna pół godziną.
- No,
chyba nie macie innego wyjścia, dyrektorze! – powiedział Martel, myśląc w
duchu, że i tak będzie musiał wszystkiego sam dopilnować, bo z tymi artystami,
to nigdy nic nie wiadomo.
Ja to czytałam wcześniej nie wiem gdzie i kiedy, to jest fantastyczne, kapitalna ironia, sytuacyjne gagi, mam wrażenie że nie jest to całość. We wcześniejszym czasie inspicjenci produkowali alkohol na potrzeby handlu wymiennego.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, bardzo przepraszam, wstyd mi że autorce coś takiego zrobiłam, ale naprawdę nie pamiętałam, dopiero sobie wyguglałam. Czytalam i mi się bardzo podobało! Na swoją obronę mam tylko to że pamiętałam. Proszę o wybaczenie!
OdpowiedzUsuńDroga Pani, nie ma za co, autorzy się za komplementy nie obrażają. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń