Na początek, żebyście wiedzieli, o co chodzi, dwa linki do artykułów, które skłoniły mnie do tego, aby się wypowiedzieć:
W pierwszym autor zrzuca na media odpowiedzialność za własne braki w znajomości świata.
Owszem, kiedyś media może informowały, choć jak sobie przypomnieć taki PRL, to raczej kiepsko im to wychodziło, tak były nafaszerowane propagandą.
Czyja to wina, że autor nie wie, kto rządzi Izraelem czy Chinami? Sam sobie zresztą odpowiada, że jego samego.
Owszem, kiedyś dziennikarze mieli nieco większe poczucie misji, ale tylko nieco większe, bo gazeta zawsze miała sprzedawać reklamy, do tego ją od zarania powołano.
Czy ktoś nam wyrywa z rąk książki i laptopy, żebyśmy sobie interesującej nas wiedzy sami poszukali?
I tu jest pies pogrzebany!
My tej wiedzy nie potrzebujemy.
Teraz pytanie, czy słusznie, że nie potrzebujemy i czy znajomość życia intymnego pani, która w białych rękawiczkach wyciera kurz z mebli, rzeczywiście jest nam do życia niezbędna?
Komu jest niezbędna, ten o niej czyta. Komu zbędna, ten ją i jej stację olewa.
Nikt nas nie przywiązuje do laptopów, do telewizorów czy odbiorników radiowych. Mamy tak wiele instrumentów poznania świata, że nawet możemy uczyć się z domu języków obcych albo robić studia. Znajdziemy tam też informacje, jak nazywają się przywódcy Izraela oraz Chin, choć sama znajomość ich nazwisk też się chyba na niewiele zda, jeśli nie będziemy na politykę patrzeć szerzej.
Myślę, że autor chciał zwrócić uwagę na to, jaką wiedzę konsumujemy i czy jest nam ona w codziennym życiu potrzebna.
I tu dochodzimy do instrumentów.
Jeremiady, jakie zawiera drugi artykuł, który w podniosłym tonie każe nam umrzeć na Facebooku, by odrodzić się w normalnym życiu, pozornie słuszne i godne poparcia, po zastanowieniu trochę śmieszą, bo czymże jest Facebook, jeśli nie narzędziem?
A że większość z nas się tym narzędziem posługiwać nie potrafi, to, proszę Wysokiego Sądu, już nie moja wina.
Brakuje świadomości, kultury osobistej, króluje tandeta, głupota, ekshibicjonizm.
Ale czy nie tacy aby rzeczywiście jesteśmy?
Owszem, mogą nas inwigilować, na poziomie, na jaki pozwolimy. Jeśli wklejamy nasze zdjęcia po spożyciu, jeśli wędrujemy po stronach pornograficznych, jeśli wypowiadamy nieprzemyślane sądy, to sami odsłaniamy nasze intymności.
Jeśli się ktoś zaparł, to nawet na Łubiance mu z gardła zeznań nie wyrwali.
Czy to wina noża, że ktoś nim zabił człowieka?
Owszem, Facebook wymyślono dla forsy, bo "Money makes the world go round". Wymyślono jako narzędzie i każdemu z nas się wydaje, że umie się tym narzędziem posługiwać.
Nic bardziej mylnego. Odsłaniamy się z każdym komentarzem i z każdym wklejonym zdjęciem. Pokazujemy, kim jesteśmy, co nas kręci, co boli. Wypowiadamy się za, wypowiadamy się przeciw.
I choć często narażamy się na śmieszność, tej możliwości nie chciałabym stracić.
Oczywiście jestem zakłopotana błędami w polszczyźnie, które tam spotykam, brakami w kindersztubie, niskim poziomem tak zwanych statusów i komentarzy.
Czy ktoś mi jednak nakazuje znajomość ze wszystkimi?
Czy jestem więźniem Facebooka?
Jestem jedynie więźniem moich własnych potrzeb i możliwości, a media tylko te zależności odsłaniają.
Problem, że bardzo niewielu z nas uświadamia sobie stan własnego umysłu.
Rzekłam.
Może nie zawsze jesteśmy więźniami naszych potrzeb. Natomiast nasze pragnienia tworzą nas.
OdpowiedzUsuńOczywiście, zawsze możemy stosować zamienniki i tak się często zdarza. W tym drugim pełna zgoda.
OdpowiedzUsuńMoże jednak nie zawsze jest to tożsame ze stanem uwięzienia; mamy wolną wolę, nie musimy być bezwolni w kształtowaniu nas przez nasze potrzeby.
OdpowiedzUsuńZawsze jest możliwa riposta samemu sobie.
Świetna sprawa, nie żałuje, że tu zajrzałam.
OdpowiedzUsuńNiestety nasze mozgi sa troche jak po niudanej impregnacja obuwia, ale nie możemy sie poddac!
Pozdrawiam serdecznie!
Nie możemy! A porownanie zabawne! Dziękuję!
Usuń