piątek, 11 stycznia 2013

Pigułka antykoncepcyjna, czyli koniec naszego świata

Kiedyś dzieci nie miały tak różowo. Rodziło się ich sporo, ale wiele nie dożywało trzech lat. Kiedy się o tym czyta, zadziwia przechodzenie nad tym do porządku samych rodziców.

"Bóg dał, Bóg wziął" - mówiono, próbując pogodzić się z losem.

Śmiertelności niemowląt winna była nieznajomość higieny, dbałość matek z wyższych sfer o figurę i zwyczaj oddawania dzieci mamkom, brak jakichkolwiek preferencji dla macierzyństwa, zwłaszcza na wsi, gdzie, dopiero co urodzonego niemowlaka zostawiało się pod gruszą, by kontynuować pracę w polu.

Trochę nie chce mi się w to wierzyć, ale podobno tak bywało, wszak poród to czynność fizjologiczna.

Z czasem dzieci nabierały wartości, a dzieciństwo uznane zostało za szczególny, ważny etap w życiu. W rodzicach budziła się większa troska, co było najczęściej wypadkową sytuacji ekonomicznej społeczeństw.   

Ale jak się okazuje ta troska nie może rosnąć w nieskończoność, bo choć obiektywnie żyje nam się coraz lepiej, słabnie zaintereowanie macierzyństwem i OJCOSTWEM (piszę z wielkiej, bo zapominamy to słowo, zastępując je obrzydliwym neologizmem).

Kiedyś ludzie nie zastanawiali się, czy chcą mieć dzieci. Oni je bez względu na swą sytuację ekonomiczną mieli. Dziś są już nawet wyliczenia, które mówią, jak wiele moglibyśmy zaoszczędzić, jeśli byśmy powstrzymali się od rodzicielastwa.

Kwoty te są liczone w setki tysięcy złotych. Tyle nas kosztują dzieci.

Kiedyś dziecko było postrzegane jako majątek, dziś jest już tylko kosztem.

To duża zmiana w myśleniu, która owocuje wymieraniem bogatych społeczeństw. Zmiana, która pokazuje, jak bardzo jako gatunek oddaliliśmy się od natury, gdzie ów rytm pozostaje wciąż niezachwiany.

Od kiedy dzietność można regulować przy pomocy pigułki lub prezerwatywy, ludzie sami podejmują decyzję, czy chcą ponieść trud i wysiłek rodzicielstwa.

W liczbach bezwzględnych to się raczej nie opłaci. Dzieci do końca życia pozostają dłużnikami rodziców. Mówię tu oczywiście o rodzicach świadomych, z założenia pomijając degeneratów.   

Pytanie, które mi się nasuwa, dotyczy zmiany, jaka nieuchronnie nastąpi, gdy nasze społeczeństwo ostatecznie się zestarzeje. Jaką wartością będzie dziecko? Jak będą wyglądały nasze emrytury?
Ale przede wszystkim, jak będą starzeć się obecni trzydziestolatkowie, którzy skorzystali z łaski hedonistycznego światopoglądu, który łaskawie nam teraz panuje i wybrali życie bez rodzicielstwa?

To pierwsze takie pokolenie w historii, więc warto mu się przyglądać z uwagą, choć oczywiście nie nam przyjdzie wyciągać wnioski...

5 komentarzy:

  1. Temat świetnie ujęty, nomen omen można powiedzieć, że w pigułce.
    Rodzina, ta wielopokoleniowa, przeżywa kryzys. Czy wystarczy to skwitować krótkim: takie czasy? Młodzi nie tylko nastawieni coraz bardziej konsumpcyjnie, ale też zabiegani, bez pracy lub w pracy, która wymaga od nich całkowitego poświęcenia. Młodzi podejmujący trudne decyzje o emigracji i zrywający tym samym więzy rodzinne. Kiedyś wyjeżdżało się dorobić, teraz często już nikt nie myśli o powrocie, o budowie domu w Polsce. Przecież to już bezsens skoro praca i znajomi są tam, a nie tu. Niestety niewidzialna "ręka rynku", w którą wielu ślepo wierzyło nie obejmuje takich spraw jak świadoma polityka prorodzinna. Pole komentarza nie jest zbyt szerokie, powiem więc na koniec tylko tyle - moja bratanica, która poszła do szkoły w Paryżu (ze względu na miejsce pracy rodziców) była jedyną białą w klasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzina wielopokoleniowa moim zdaniem umarła jakoś chyba po wojnie wraz z mikroskopijnymi mieszkaniami w blokach, emeryturami dla wszystkich i wielkimi migracjami za pracą. Wiele się na to złożyło powodów, również rosnąca zamożność naszego społeczeństwa, jak by nas to nie śmieszyło, bo wciąż się uważamy za biednych. Oczywiście nie chcę przywiązywać młodych do starych linami, mogą i muszą mieć swoje wybory, to oni poniosą za nie konsekwencje, jak my ponieśliśmy za nasze. Moje osobiste przemyślenia prowadzą jednak ku wnioskowi, że w życiu nic nie jest warte wysiłku poza pozostawieniem potomstwa. Oczywiście muszę obwarować to stwierdzenie tysiącem zastrzeżeń, z których pierwszym jest to, że powinniśmy żyć DLA naszych dzieci, a nie MIMO. Dlatego opowiadam się za świadomym macierzyństwem i ojcostwem, i jeśli komuś ten model nie pasuje, to oczywiście lepiej, aby go nie wcielał na siłę. Jak wszystko, to też wypadałoby robić dobrze.
      Rzeczywiście rząd nasz, mówię to ze smutkiem i przykrością, bo do głębi jestem propaństwowcem, otóż rząd nasz jest boleśnie krótkowzroczny i nie promuje zachowań prorodzinnych. to się kiedyś zemści wielkimi manifestacjami starców, którzy będą umierać z głodu, bo nie wyżywią się ze swoich emerytur (pisałam już o tym), nie mówiąc o tym, że nie będzie ich stać na leki, opłacenie opiekunki czy dom spokojnej starości.
      Ale sami poniekąd wybieramy te władze...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Cóż, od ponad 20 lat władze Polski zupełnie nie inwestują w rodzinę i rozwój dzietności małżeństw. Zamiast tego pcha się pieniądze do kieszeni bezdzietnych (najczęściej) kawalerów w czarnych kieckach. Chciałoby się zawołać za Słowackim: Polsko, twa zguba w Rzymie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ten komentarz, odpowiedziałam już na jedną z postawionych kwestii powyżej, zaś co do kawalerów, padła niedawno fajna propozycja dotycząca adopcji psów przez książy. Jakoś nie odbiła się szerokim echem... Sądzę, że posiadanie zwierzęcia bardzo człowieka humanizuje ;-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja się zastanawiam, jak zostali wychowani ludzie z mojego pokolenia, którzy teraz nie chcą mieć dzieci. Co im zrobili ich rodzice, że dzieci wydają im się zagrożeniem dla urody i spokojnego życia? (sic!) Nosem się człowiekowi wylewają te żale na to, że dzieci hałasują, że brudzą, że karmienie piersią jest obrzydliwe. Kurczę, rodzice naszego pokolenia, coście najlepszego zrobili??

    OdpowiedzUsuń