niedziela, 28 listopada 2010

Niedzielne obiady

Moi synowie dorośli i sami zarządzają swoim czasem.
Oznacza to, że ich dzień nie pokrywa się z moim. Przesunięcie wynosi dobrych kilka godzin.
Trochę mi żal wspólnych posiłków, a zwłaszcza niedzielnych obiadów, które są nie do odzyskania.
Chwytałam się różnych metod, ale żadna nie skutkuje. Widać wspólny obiad nie jest dla nich żadną wartością.
Czasem odnoszę wrażenie, że samo jedzenie nie jest już taką wartością, jak kiedyś.

Może się zresztą mylę.

Wszystkiego jest pod dostatkiem, nie robi się wielkiego święta z każdego upieczonego schabu czy placka drożdżowego. Chwyta się kawałek, czasem nawet nie używając talerza, i pędzi do swojego pokoju do biurka z laptopem albo na kanapę przed telewizor. Ostatecznie, zostając w kuchni, wyciąga się gazetę i je nieuważnie, próbując dowiedzieć się jeszcze czegoś o świecie.

Uciekamy przed celebrowaniem jedzenia, czy słusznie?

Co zawiniło?  Jedzenie? A może świat, który dostarcza tak wielu bodźców, że poświęcamy im każdą wolną chwilę? Tylko, czy warto czytać prasę, błąkać się po internecie, oglądać wiadomości, kosztem porozmawiania z domownikami?

Te krótkie chwile, kiedy siedzimy wspólnie przy kuchennym stole są tak rzadkie, że - sądzę - nie zastąpi nam ich żadna najbardziej sensacyjna wiadomość.
Takich mamy zresztą w naszej prasie nadmiar.

I znowu o wzorach: gdzieżby kiedyś w dobrym domu ktoś miał zgodę na czytanie podczas posiłku! Nie dostałby na to pozwolenia nawet pan domu, niegdyś figura o wiele ważniejsza niż dzisiaj.
Czytało się w salonie, ewentualnie w gabinecie. Jadalnia służyła do spożywania posiłków.

Nieśpieszna konwersacja podczas wolno celebrowanego niedzielnego obiadu jest tym, co nasi przodkowie uznali za słuszne. I słusznie.
Niektórzy mieli zresztą żal do coraz tańszego światła, że zabija wspólną, szarą godzinę przed kominkiem.
Albowiem światło i inne źródła energii, jak węgiel czy gaz taniejąc, rozproszyły rodzinę. Dziś każdy może sobie podgrzać posiłek w mikrofalówce.
A rozproszenie rodziny po różnych pomieszczeniach domu, jak przewidywano już z końcem XIX wieku, rodzinie się nie przysłuży.
I była w tym racja.

Światło dało poszczególnym członkom rodziny wolność, z której oni natychmiast skorzystali.

Wspólna godzina zmierzchu, czy pół godziny podczas posiłków (wtedy konieczne ze względu na drogi opał oraz światło), robiło dla rodziny więcej, niż wszystkie współczesne psychologiczne sztuczki.

Problem w tym, że teraz, nawet jeśli w domu jest porządny stół, służący do przyjmowania gości, rzadko kiedy gromadzi on domowników. Może podczas świąt, a i te celebruje się coraz krócej, jakby nerwowo, z niecierpliwym oczekiwaniem, kiedy wreszcie posiłek się skończy i będzie można zająć się swoimi sprawami.

Najczęściej jadam w samotności.
Szczęśliwi posiadacze małych dzieci, które można jeszcze zmusić do siedzenia przy stole!
Nie zżymajcie się, że marudzą nad talerzem.
Zatrzymajcie tę chwilę.
Pomyślcie, że lada moment będziecie wzdychać za wspólnym, niedzielnym obiadem.

Ze smutkiem rzekłam.

1 komentarz:

  1. Pani Małgosiu -ja mam takie same wrażenie.Pośpiech i nowoczesność zabiła pewne wartości.Moi dorośli synowie również żyją swoim życie.Cieszę się,ale czasami jest mi przykro,że tak szybko wydorośleli i jakoś mniej dla "Starych" mają czasu.Takie jest życie .

    OdpowiedzUsuń