poniedziałek, 1 listopada 2010

Si vis pacem, para bellum.

Nigdy nie byłam miłośniczką historii.

Dzieje ludzkości wyobrażone jako  ciąg dat niemożliwych do spamiętania przez dziecko, choćby tylko rocznych, wydawały mi się po prostu śmiertelnie nudne.
Nie umiałam wyciągać wniosków i prognozować konsekwencji wydarzeń, bitwy napawały mnie lękiem, a powstające i upadające, wciąż nowe partie - mierziły.

Tu uwidacznia się cały paradoks szkolny i fakt, jak niemądrze wymyślone są programy, które młodego człowieka, niemającego szczególnych historycznych zainteresowań, potrafią jedynie zniechęcić.  Kończymy więc szkołę pamiętając zaledwie kilka podstawowych dat i niewiele związanych z nimi faktów.

A historia podobno jest nauczycielką życia.

Z tego powodu współczuję historykom.

Bo okazuje się jednak, kiedy choć trochę bardziej wniknąć w temat, okazuje się, że historia nauczycielką życia absolutnie nie jest. Narody bowiem in gremio, a już nasz zwłaszcza, pamięć mają zastraszająco krótką i zamiast rozumem, posługują się myśleniem życzeniowym.

Chwalić Boga, rośnie nam już trzecie pokolenie, które nie wie, co to wojna i oby ten stan potrwał jak najdłużej. Kiedy się jednak choćby z przypadku zagłębić w historię, widać jak na dłoni, że pokój nie jest stanem człowiekowi i państwom danym raz na zawsze.

Ktoś mógłby powiedzieć: Ale kto nam grozi?
Pamiętam taki zabawny passus z czyichś pamiętników z okresu stanu wojennego, który wykorzystałam w powieści "Mariola, moje krople".

Jest trzynasty grudnia, ktoś krzyknął: "Wojna!". Ktoś zapytał: "Ale z kim?". Ktoś odpowiedział: "Jak to: Z kim?? Z Niemcami. 
Cóż, myślę, że wróg jest zawsze ten sam, a nasze granice pozostają jedynie na papierze bardziej pewne teraz, niż w 1772 czy 1939 roku.

Kiedy czytam pamiętniki ludzi, którzy zostali zaskoczeni przez ostatnią wojnę, widzę, jak bardzo ich umysły przesiąknięte były pokojową propagandą ówczesnych władz.
I do niedawna sama byłabym tak myślała. Jednak opisy klęski wrześniowej zmusiły mnie do zrewidowania tego poglądu.

Nie zapewnimy pokoju sobie samym, naszym dzieciom i wnukom, jeśli będziemy ślepo ufać jedynie w pokojowe zabiegi polityków, traktaty czyli to, co zapisano na papierze. Na przykładzie minionej wojny widać, jak bardzo złudne było to myślenie. Jak niewiele trzeba, by psychotyczna jednostka popchnęła naród do gry, w której stawką są miliony ludzkich istnień.

Nie zapomniałam, że jesteśmy w Unii, ale wszak Unia też jest tylko rodzajem umowy. O nasz narodowy byt musimy zatroszczyć się sami. Nie oddając przyszłości w ręce przywódców państw silniejszych.

Si vis pacem, para bellum -  oto, co powinniśmy zrobić.

Albowiem ze słabym nikt się nie będzie liczył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz