Jesteśmy pierwszym pokoleniem, którego dzieci nie spędzały wakacji na wsi. Nas już było stać na obozy językowe, zagraniczne wyjazdy lub choćby wczasy nad morzem. W ośrodkach FWP odreagowywaliśmy własne ubogie wiejskie wakacje. Nasze babcie cichutko odeszły, zostawiając za sobą wdzieczną pamięć i teraz nagle, gdzieś u progu starości, okazuje się, że przypominamy sobie ów raj dzieciństwa, który na naszych oczach znika lub zniknął całkowicie, zagrabiony przez zgłodniałe przestrzeni miasta.
Wieś, jaką znaliśmy, odchodzi w niepamięć, przegoniona przez wolny rynek, bo już nie opłaci się i podobno nie można nawet prowadzić małej produkcji zwierzęcej, pola, po których ganialiśmy krowy, małe zagony kartofli i zbóż porastają trawa i chaszcze, a nierzadko nowe domy na mikroskopijnych działkach.
Nasze wnuki nie będą znały smalu mleka prosto od krowy, sztywnego od tłuszczu zsiadłego, czarnej porzeczki zrywanej z krzaka czy słodkiego zielonego groszku, wyłuskiwanego z łupiny i zdrapywanego zębami. Nie poznają nazw drzew, nie będą umiały odróżnić ptaków, krzewów, kwiatów, bo gdzie spotkają przepiórkę, gdzie dziewannę? Jesteśmy pokoleniem iglaków.
Nie pieczemy już ziemniaków w ognisku, teraz się grilluje, często na balkonie i w mieście, bo przecież tak prościej i wygodniej.
Natura nam ucieka. Gdzieś jeszcze pozostały ostańce w postaci gospodarstw agroturystycznych, ale czy najmilsi gospodarze potrafią zastąpić wiecznie zagonioną babcię, która mimo obrządku umiała jeszcze tak ciekawie opowiadać o kłączach perzu? Czy zmuszą naszych najmłodszych do pracy, zaganiania krów, zamiatania podwórka, pielenia grządek czy rwania wiśni? Co nasze dzieci robią w wakacje? Odpoczywają w Egipcie. Czy ten Egipt będą wspominać z sentymentem równym temu, z jakim my wspominamy wieś, która własnie odchodzi?
Ubóstwo odkrywa nagle przede mną swoje dobre strony. Chyba przez dobrobyt, który nas zniewolił zatraciliśmy coś, co podyktowane koniecznością, miało urok i sens.
Żaden obóz nie zastąpi prawdziwego kontaktu z naturą, z dziadkami. Żadne rozrywki nie nauczą szacunku dla pracy, którą się samemu wykonywało.
Nie zabierajmy tego naszym najmłodszym, bo już urosło nam roszczeniowe, niezdolne do podjęcia odpowiedzialności pokolenie hedonistów. Być może zabrakło mu wakacji na wsi...
Dixi.
Pani Małgosiu,ja jestem pokoleniem,które bywało ...na wsi!Pamiętam snopy poustawiane w dziesiątkach na polach.Pamiętam jak najpierw wuj kosił kosa,a cała rodzina zbierała zboże i robiła snopy.Potem nastał czas kosiarki i jak mawiała babcia-żniwa to bajka!
OdpowiedzUsuńMinęły lata i kombajn wkroczył na pola,a z nim odeszła bezpowrotnie jakaś magia "żniwowania"!Moje dzieci juz tego nie znają,Były na wakacjach na wsi,ale to juz była inna wieś.Teraz wieś mojego dzieciństwa wymiera.Stoją puste domy,bo młodzi albo do USA,albo do "stolycy"wyemigrowali.Szkoda.Niedługo o wsi sielskiej i naszej polskiej tylko w "Chłopach"poczytamy.Może to jest cena postępu?
Trzeba to jakoś zapisać... Choćby w powieści... Dziękuję!
UsuńPo lekturze jednej z książek dla dzieci wysnułam podobne wnioski do Twoich.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie jestem z tym poczuciem sama. Podasz tytuł tej powieści?
UsuńTo "Owocowe bajki", Barbary Gawryluk. Pozdrawiam:-)
UsuńJestem z pokolenia dzieci, które spędzało każde wakacje u babci na wsi albo ganiało z rówieśnikami od rana do wieczora po podwórku pośród blokowiska: podchody, gra w wykopaka, gra w gumę, w chowanego i ganianaego... To były czasy!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc wracam do nich z nutą sentymentu i szkoda mi współczesnych dzieciaków, które wakacje spędzają w towarzystwie gier komputerowych.
Pozdrawiam
No właśnie...
UsuńA ja Bogu dziękuję, że nadal mam rodziców na wsi i że jeśli w końcu będę miała dziecko to będzie ono miało możliwość spędzenia wakacji tak jak ja je swego czasu spędzałam.
OdpowiedzUsuńJa tez pamiętam takie dzieciństwo, na wsi, u dziadków, sianokosy, gorące mleko prosto od krowy, gęsta jak krem śmietana, jazda na furmance - niezapomniane chwile. Wspominam to z sentymentem. Ale te ludne wioski, uliczki i drogi, którymi przed laty gnano wieczorami setkami bydło z pastwisk, wymarły. Ulice i domy swiecą pustkami, przez drogi idzie już tylko gromadka bydła. Coś się skończyło i już nie wróci. Szkoda.
OdpowiedzUsuńPani Małgosiu!
OdpowiedzUsuńPozwoliłam sobie umieścić link do niniejszego wpisu na mojej stronie internetowej, przy wzmiance o przedszkolu ekologicznym mojej sąsiadki (też Małgosi), bo temat, który Pani porusza, powinien wiele dać do myślenia rodzicom szukającym dla swoich pociech miejsca, które ich wychowa w uwielbieniu natury i poszanowaniu przeszłości.
Wybieram się w sobotę na spotkanie z Panią w Gdyni i mam nadzieję na autograf :-) Pozdrawiam serdecznie!
Wspaniale! Czekam na Panią!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z zainteresowaniem, bo właśnie dlatego, że wychowałam się na wsi, wyciągam podobne wnioskim( chociaż u nas nie było sianokosów). Na szczęście moja mama wciąż ma ogród , a ja z radością w racam do ziemi, sadu, pracy i wiejskiego piękna :)
OdpowiedzUsuńMoja też ma ogród, choć to krańcowo nieekonomiczne. Ja też mam, ale nie użytkowy, bo mały i miejski. Pozdrawiam!
UsuńNie wszystko sie skończyło....
OdpowiedzUsuńwychowałam sie w mieście, wakacje u babci to były typowe wiejskie przygody, smaki, zapachy o których tu mowa... teraz jednak mieszkam na wsi, z wyboru i moje dziecko nie zazna zapewne wszystkiego tego, co ja ale może wybiec rano boso po świeża truskawke, zerwac porzeczki z krzaka, pobiegać na pobliskiej łące, polaskotac żabę itd
Miło się to czyta. Takie życie to spełnienie marzeń o Arkadii. Pozdrawiam z zazdrością!
UsuńTwoje wpisy czyta się z ogromną przyjemnością. Mam nadzieje, że będzie ich coraz więcej. Wrócę tutaj na pewno. :)
OdpowiedzUsuń