sobota, 4 sierpnia 2012

Umoczyłaś w Amber Gold?

- Umoczyłaś w Amber Gold? - zapytał mnie znad gazety mój dobry mąż.

Czym jest zbrodnia obrabowania banku wobec zbrodni założenia banku? - myślę, czytając  codziennie pojawiajace się historie o instytucjach finansowych zbyt dużych, by upaść i ich prezesach, dbających przede wszystkim o własną kieszeń.

Gdzie się podział honor tych ludzi, ich szacunek dla własnego imienia i prowadzonej przez nich instytucji?

Wiemy, gdzie. Od kiedy za prawidłowość przeprowadzanych operacji nie odpowiadają własnym majątkiem i są tylko maszynkami do wynajęcia, ich horyzont i moralność drastycznie się skurczyły.  Liczy się tylko własny, krótkoterminowy zysk, zysk kwartału, może roku, zysk nielicznej grupy dużych klientów, dla których tworzą ryzykowne instrumenty, chcąc zaspokoić ich wygórowane oczekiwania.

Gołym okiem widać, że pieniędzy jest za dużo, a bankowcy tylko udają ciężką pracę. W razie potrzeby niemal zawsze mogą liczyć na zasypanie dziury po jakiejś ryzykownej operacji przez państwo, działające w trosce o swych obywateli.

Co za przyjemny biznes swoją drogą! Niemal nieobciążony żadnym ryzykiem. No, chyba że jakiś zdesperowany klient przyjdzie z bronią i wystrzela tych, którzy przez swą niefrasobliwość puścili go z torbami.

Bo to się zawsze może zdarzyć. Wielki bank z tradycjami może upaść z powodu zbyt ryzykownych operacji, a jego klienci muszą liczyć na gwarancje państwa, jeśli bank takowe posiada.

Co się dzieje dziś z niefrasobliwymi klientami Amber Gold czy Finnroyal, które żadnych gwarancji poza wielkoformatowymi reklamami nie dawały, nie chcę nawet myśleć...

Tylko, czy ktoś kazał oddawać oszczędności tym właśnie instytucjom?

Nikt.

No właśnie.

Zauważmy przy okazji, że, jak się wydaje, wierzycieli banków jest ilościowo mniej niż ich klientów. Klient nie dostaje przecież pieniędzy "od banku", dostaje je za pośrednictwem banku od kogoś, kto tu swoje oszczędności ulokował.

Bank jest więc tylko pośrednikiem i jak każdy pośrednik stoi na bardzo wygodnej pozycji.
Podczas boomu na rynku nieruchomości lekką ręką rozdawał kredyty, a teraz, kiedy wartość tych nieruchomości spadła, przystawia się do głowy klientów pistolet, żądając spłaty części zadłużenia lub wyłudzając wykupienie drogiej polisy ubezpieczeniowej, która dodatkowo powiększa koszt obsługi kredytu tych klientów, co je JESZCZE spłacają.

Wiadomo, że długoterminowo wartość nieruchomości rośnie. Wiadomo, że kredyty, które miały sfinansować owe nieruchomości brane są na długie i bardzo długie terminy. Dlaczego więc bankowcy nie zachowają zimnej krwi i nie poczekają na czas, być może bliski, kiedy nieruchomości wyjdą z dołka? Dlaczego wpadają w panikę i nie wyrywając klientom dodatkowej kasy, nie pozwolą im w spokoju wywiązywać się z podjętych wcześniej zobowiązań?

A dlaczego nie skorzystać na dekoniunkturze i nie wyciągnąć trochę więcej? Pieniądze tak pozyskane zasilą fundusze banku lub powiązanych z nim instytucji ubezpieczeniowej i będą ładną pozycją w bilansie. Wszyscy czytaliśmy, jak można manipulować liborami i innymi wskaźnikami, przecież i tak nikt się na tym nie znam, bo to takie skomplikowane...

Tak, wobec kredytobiorców, banki stoją na stanowisku: liczy się dziś.

Tymczasem wobec depozytariuszy zachowują się jak wróżka po odbytym właśnie trzydniowym przeszkoleniu. Patrzą w szklaną kulę i widzą jedynie świetlaną przyszłość.

Zawsze mnie ta dwulicowość ludzi pracujących w bankach zastanawiała. Ich wykresy przyszłych zysków pną się w górę niczym liana zasilona skoncentrowanym guanem, aż dziw, że rok 2008 się nam w ogóle zdarzył i tylu klientów straciło wirtualne, a czasem całkiem rzeczywiste pieniądze.

Czy któryś z bankowców popelnił wtedy ze wstydu samobójstwo? Czy choćby przeprosił?

Fundusze miały rosnąć, większość rosnąć przestała, ludzie wycofali środki ze stratą, bo zarządzający zawiedli. I, jako żywo, przypomina mi się żart o adwokacie, który kiedy wygrywał sprawę to sam, a kiedy przegrywał, to przegrywał ją jego klient.

Łatwo się dzielić chwałą wygranej, klęska jest sierotą.

Byłoby pięknie, choć to całkowicie nierealne, by bankowcy przestali zajmować się wróżeniem, a twardo stali na straży pieniędzy swych klientów, nie tylko schlebiając ich chciwości.
By przewidywali, a nie "mieli nadzieję", że krzywa wzrostów będzie stale rosnąć.
By cynicznie nie sprzedawali  naiwniakom rozmaitych instrumentów pochodnych, które są jedynie gównem opakowanym w kolorową bibułkę.

A jeśli uważają, że nadszedł czas wzrostów, niechże będą konsekwentni i wierzą w świetlaną przyszłość nie tylko zarządzanych przez siebie funduszy, ale i dochodów klientów, którzy jako kredytobiorcy bankowi i posiadaczom ulokowanych tam depozytów przynoszą zyki!

I żeby było jasne: nikt mi propozycji spłacania kredytu przed terminem nie złożył, choć mam takowy i to we frankach. Być może ta chwila jeszcze przede mną? Cóż zobaczymy...

Czekam spokojnie, w Amber Gold nie umoczyłam.

Dixi.

7 komentarzy:

  1. Kiedyś do mojego męża zadzwnił "doradca finansowy". I koniecznie chciał go namawiać na intratne lokowanie pieniędzy. Rozmowa była krótka.
    Mój mąż - ma pan chociaż 100 tys na koncie?
    doradca - no nie... aż tle nie...
    Mąż - no widzi pan, to nie oże pan doradzać, jak mieć te 100 tys. Jeżeli panu się uda, proszę do mnie zadzwonić...

    OdpowiedzUsuń
  2. Większość z nich nie ma. Sprzedają produkty wymyślone wyżej. Polecam film "Chciwość".

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze mówię, że nie wiem, czy chciałabym wygrać dużo pieniędzy (trochę tylko by się przydało), bo zaraz zlecieliby się doradcy, czyt. sępy i by próbowali wyszarpać dla siebie, a ponieważ ja nigdy nie miałam na koncie sto tysięcy, nie wiedizałabym jak zarządzać nimi sama. Leżałyby chyba na koncie.
    Boję się wszelkich cud-piramid, nowych banków, funduszy, jestem staroświecka, poszłabym 'do Żyda' najchętniej, w starym tego słowa znaczeniu
    No, ale nie mam takiego problemu, widać pan Bóg daje tylko tym, którzy są w stanie to unieść
    z

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie trzeba posiadać od razu stu tysięcy, żeby chcieć nimi rozsądnie zarządzać, a i tak większość z nas ma dziury w budżecie i ciągnie "byle do pierwszego". Chciałam poruszyć dwie sprawy: ślepe zaufanie hochsztaplerom i dwulicowość banków, z czym się tak często ostatnio spotykam.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja bym się zastanowiła jeszcze nad czymś: czy przypadkiem klientom takich różnych "Amber Goldów" nie przyświecało hasło : dużo, szybko, bez wysiłku?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie bez powodu przywołuję tu film "Chciwość". To chciwość pcha nas w ramiona tych parabanków. Chciwość i chęć łatwego zarobku jest przyczyną wszystkich krachów gospodarczych od gorączki tulipanowej począwszy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Instytucje finansowe to wielokrotnie coś, w co lepiej się nie wplątywać. Dla pieniędzy człowiek zrobi wiele, a tutaj chodzi o ciągłe pomnażanie zysków, wręcz chorobliwe, co kończy się takimi głośnymi aferami.

    OdpowiedzUsuń