piątek, 30 lipca 2010

pastwię się

Dziewięćdziesiąt procent polskich nastolatek przeczytało "Zmierzch".
Trzydzieści procent matek polskich nastolatek przeczytało "Zmierzch"!
Dodajmy: przeczytało z zachwytem.

Na razie to jeszcze nie jest karalne, wypadałoby jednak zastanowić się nad tym fenomenem.
Co tam znalazły? Mimo że wiele z nich mówi, iż to literatura mniej, niż średnich lotów, czytają każdą kolejną, coraz słabszą część.

Dlaczego chcą utożsamiać się z dziewczyną totalnie fajtłapowatą, z tych, co to - jak mówi jedna z czytelniczek - potykają się na fudze od glazury, która zakochuje się, brnie w związek, ryzykuje życie dla faceta, który mając ponad sto lat nie dostał się jeszcze nawet do college'u?

Dobra, jestem złośliwa, przecież Edzio ma skończone jakieś uniwersytety, świadczą o tym czapki wyeksponowane w jego pokoju. (Swoją drogą niezły zwyczaj, powinni go wprowadzić u nas, można by zaoszczędzić na płatnych studiach, kupując czapki na allegro i załączając zdjęcie do cv).

Ale Edzio, on nawet nie jest facetem, on jest wampirem!

Do tej pory nie rozgryzłam, czy to dobrze, czy źle. Chyba dobrze, bo też nie taki z niego zwykły wampir, co to jak by historia literatury chciała przypuszczać, całymi dniami wyleguje się w trumnie, nocami zaś chłepce krew niewinnych dziewic.
Edzio za karę chyba uczęszcza do amerykańskiej szkoły na zadupiu, udając siedemnastolatka.

Zważywszy, że dla większości z nas sen o szkole to najgorszy koszmar, Edzio musiał chyba nieźle nabroić. Sto lat w liceum, kto by to wytrzymał?!
Nie tylko on, ale i jego przybrane rodzeństwo jakoś to wytrzymują, udając normalną amerykańską rodzinę, co wydaje im się fajne i zaprzeczając swej wampirzej naturze.
Nie wyżywają się nawet na nauczycielach, zakładając im kosz na śmieci na głowę, czy strzelając z gumek.
Jedyną pociechę w tym wampirzym wegetarianizmie znajdują latając do lasu i polując gołymi rękami na Bogu ducha winne niedźwiedzie grizzly.

Belli to w każdym razie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, kręci ją chodzenie z facetem, biegającym po lesie z prędkością szybkiej kolei miejskiej i grającym wraz z rodziną w baseball na boisku wielkości Lichtensteinu.
Kręci ją nawet, że facet jej nie pragnie (właśnie zrozumiałam, dlaczego Edzio jest idolem wszystkich matek!), to znaczy - sorry - pragnie, ale poza pragnienie nie wychodzi, nawet wtedy, gdy znajdą się razem pod jednym kocem.
Za to chroni ją we wszelich możliwych przypadkach. (Ojcowie też powinni przeczytać "Zmierzch"!).

Na dodatek - jakiż ten Edzio piękny! Jest nie tylko piękny, w słońcu jego skóra błyszczy diamentowo.
Czy znacie w całym wszechświecie choć jedną kobietę, która odmówiłaby przyjęcia dwumetrowego breloczka z kryształków Svarovskiego?
Ciekawe tylko, ile ten breloczek spędzałby czasu przed lustrem?

A Bella? Chce kochać i być kochana. Bez zobowiązań, bólu - bo przecież wszystko jest idealnie piękne, niczym w prospekcie firmy organizującej śluby - i nieuchronnych rozczarowań.
Bez wysiłku i tylko dlatego, że pięknie pachnie.

Oto cały sekret tego związku: niczego od siebie nie wymagać, dostać coś za nic. Po prostu spotkać drugą połówkę, dla której jest się idealnym.
Oto siła dziewczęcego i kobiecego marzenia.
Nie przekreśli jej banał literacki, bo marzenia są banalne.
A że realizacja takiego schematu w realnym świecie jest niemożliwa? Nic nie szkodzi, będą następne części. Narkotycznie połykane utwierdzają głupiutkie nastolatki, że w realnym świecie można znaleźć idealnego faceta.
Nie można.
A że same nie są idealne? No cóż, to już nie ich zmartwienie...

Dixi.

sobota, 17 lipca 2010

Do dupy z tą emancypacją!

I pomyśleć, że kobiety kobietom zgotowały ten los!

Źle nam było wcześniej? Siedziała sobie jedna z drugą w salonie, szydełkiem machnęła raz i drugi, a dookoła kręciło się mnóstwo służby, gotowej na każde skinienie. Pani ledwo wyciągnęła dłoń po dzwoneczek, a już w te dyrdy ktoś leci:
- Franciszko, proszę podać herbatę!
- Tak jest, jaśnie pani!

A teraz, co? Sama sobie musisz robić.

Dom kto utrzymywał? Facet!
A teraz, co?
On zamyka firmę, bo mu się nie opłaca i siedzi całymi dniami przed telewizorem. Kiedy mówisz, żeby sobie poszukał roboty, mówi:
- Sama sobie poszukaj!
I to jest w porządku.

Nieważne, że siedząc w domu prowadzisz swoją firmę, która utrzymuje dom i z której spłacasz kredyty, które on też zobowiązał się spłacać. To TY masz sobie poszukać dodatkowej pracy na mieście.

Oto nasza emancypacja: on siedzi w domu, a Ty na dwóch etatach utrzymujesz rodzinę.

Powiedzmy, że na to zgoda, ale w takim razie niech on się w tym czasie weźmie za zakupy, gotowanie, sprzątanie, wożenie dzieci do szkoły i na zajęcia dodatkowe, pranie, prasowanie i ogród!
Ale nie, bo to niemęskie. On w tym czasie pójdzie na tenisa, ryby albo poogląda mecz.
Ty posprzątasz, ugotujesz i ogarniesz całą resztę po powrocie z dodatkowej roboty.
Bo nie powiesz przecież:
- Ale jestem zmęczona! Szef tak dał mi do wiwatu!

Ty nie masz prawa być zmęczona, bo trzeba odrobić lekcje z dziećmi.
I kiedy on będzie pochrapywał podczas "M, jak miłość", skończysz wieszanie prania. Gdy on się ocknie i przełączy na "HBO na stojaka", ty rozstawisz deskę i uprasujesz dzieciom ciuchy na jutro. Kiedy skończysz gotować jutrzejszy obiad, będą grali hymn w telewizji.
To go wreszcie obudzi.
Przeciągnie się, wstanie i powie, jaki jest bardzo zmęczony i że już pora iść pod prysznic.
No, jasne!
W tym czasie ty podlejesz kwiaty i zetrzesz kurz.
I ciągle nie będziesz zmęczona.

Tak wygląda emancypacja. Wreszcie nikt nie broni nam pracować ponad siły.

Faceci już wiedzą, że jesteśmy głupsze od naszych prababek, że w tym opętańczym pędzie do równouprawnienia chcemy wziąć odpowiedzialność za świat i tylko udają, że im się to nie podoba.
Z wrodzonego lenistwa oddadzą nam wszystko.
Zobaczycie.
Nie pięćdziesiąt procent miejsc w parlamencie. Całą setkę, bo głupi nie są.
Po co mają zasuwać w robocie, jeśli my ich z chęcią zastąpimy?

Teraz nie muszą już nawet wywoływać wojen, nas i tak całymi dniami nie ma w domu.
Mogą spokojnie zdrzemnąć się przed telewizorem. I tak wiadomo, że kolacja będzie na czas.

Więc, kobiety, błagam, zastanówcie się: Czyśmy nie przesadziły z tą emancypacją?

Rzekłam.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Żenada i bezwstyd

Wszyscy chcą mówić, nikt nie chce słuchać.

Zachęcani przez płynący zewsząd przekaz, który brzmi: Bądź sobą! - internauci bywają sobą w przerażający i zawstydzający sposób. Autokreacja przybrała rozmiary karykaturalne. Nie dostrzegają tego autorzy, wrzucający w przepastne czeluście Internetu bzdury, których czytanie zmusza do przykrej refleksji, że większość internautów nie ma nic do powiedzenia.

Tymczasem pragnienie pokazania się światu i społeczności portalowej jest przemożne.
Każdy może być gwiazdą w swoim wąskim gronie.

Każdy może próbować zgromadzić w swoim kółku mnóstwo nigdy niespotkanych osób, wysyłając do nich zaproszenia. W ten sposób staje się nie fanem, ale znajomym gwiazdy. Rosną akcje w towarzystwie i poczucie, że jestem kimś!

Teraz już mogę oznajmiać światu, że boli mnie głowa, mam okres, a mój mąż to... cokolwiek, byle chlapnąć coś na pasku, byle się wyświetliło, bo mój link świadczy, że jestem, zaznaczyłam swoją obecność.
Znaczenie terenu ma często charakter ośmieszający znaczącego. Ilość błędów ortograficznych i gramatycznych spowodowanych niewiedzą, brakiem skrupulatności, lekceważeniem opinii czytelników, przyprawia mnie o rumieniec wstydu.

Nie jest tak, że jeśli obsikasz największy teren, to wepchniesz się na sam szczyt.
Jest tak, że skoro już jesteś, to nadal pozostaniesz idiotą, tylko dowie się o tym znacznie więcej ludzi.

Rzekłam.

niedziela, 11 lipca 2010

Celebrytka

Późny debiut ma wiele minusów. Przede wszystkim zostaje mało czasu na zrobienie kariery. Wydawca ci mówi:
- Ta książka się nie sprzeda... Gdyby pani była celebrytką...
Gdybym była celebrytką, mogłabym sprzedawać książki bez żadnej treści, wystarczyłaby kolorowa okładka.
Jednak bycie celebrytą niesie też wiele niewygód. Przede wszystkim celebryci wszystkich wkurzają, nawet samych siebie.
Taki Piękny Kazimierz. Primo voto nauczyciel, secundo voto premier, tertio voto Isabel...
Ktoś go jeszcze pamięta?...
Ni z tego, ni z owego się ogarnął, że bycie celebrytą jest do kitu. Dlaczego? Bo już go nie wysyłają na sesję zdjęciową na Mauritius?
Teraz będzie miał ksywkę "pokutnik". Aż do następnego razu, kiedy wyrwie bardzo poważnie wyglądającą czternastkę i po "długoletnim rozpadzie pożycia", zostawi nieszczęsną Isabel z czwórką kaziątek u piersi.
Mnie ostatnio też dwie celebrytki wkurzyły.
Najpierw Grochola. Wcisnęła się do "Tańca z gwiazdami" i od razu mój wydawca wzdycha znacząco:
- Niechże pani coś zrobi...
A co ja mam zrobić?! Grochola ma przynajmniej nogi, a to, co ja mam, trudno nazwać nogami...
Akurat ona! Po co się tam pchała?! Przecież te nogi to już jej do niczego niepotrzebne. Co by napisała, albo i nie napisała, i tak się sprzeda, a z pustymi kartkami to pewnie jeszcze lepiej...
Zastanawiam się w panice:
- Co robić? Może bym do telewizji poszła?
Ale to nie takie proste. Od innej celebrytki dowiaduję się bowiem, że nie mam praktycznie szans.
- Pisarzy nie biorą, bo pisarze nie potrafią mówić.
A kto potrafi mówić przed szóstą rano? Chyba, że przez sen...
Wydawnictwo naciska:
- Może chociaż niech pani zatrudni pomoc domową?
I to był strzał w dziesiątkę!
Nie trzeba być Dodą ani mieć dużego biustu, żeby zostać celebrytą, nie trzeba nie umieć tańczyć, ani ośmieszyć się publicznie.
Celebrytą nie zostaje się też wtedy, gdy z wyrachowania albo własnej głupoty przekracza się granice żenady.
Celebrytą można zostać przez pomyłkę. Cudzą pomyłkę.
Takie sushi w psiej misce. No, było tak wstrętne, że nawet pies go nie ruszył.
Następnego dnia przyszła pomoc, a ten kawałek sushi ciągle niesprzątnięty...
Ups!
I poszło w miasto:
- Co to za oszołomy! Już nie wiedzą, czym te psy karmić!
Efekt? Piękny wpis na Pudelku!
Celebryci są nam potrzebni, żebyśmy się odstresowali z naszych kompleksów. Przynajmniej jest się z kogo pośmiać, bo z siebie samych nie lubimy i nie umiemy.
A ile to ma wspólnego z prawdą? Kogo to obchodzi?
Swoją drogą psy to wdzięczny obiekt plotki.
Moja suka jest stara i schorowana. Weterynarz zasugerował:
- Może rehabilitacja? Taki psi basen na przykład...
Fajnie, może znów wycieknie do mediów, że mój pies w kapoku w kwiatki rekreacyjnie pływa na setkę?
Wydawca już zaciera ręce:
- A może by tak pani jeszcze zatrudniła kucharkę albo ogrodnika?...

Kto wie? Może...

sobota, 10 lipca 2010

tytułem wstępu

Ostatnio dostałam tomik poetycki osiemdziesięcioletniego debiutanta. To chyba rekord późnego dojrzewania. Czy literatura dojrzewa, jak wino?
Cóż, dobra literatura zapewne tak.
Ciekawe, w jakiej dziedzinie można jeszcze debiutować w wieku osiemdziesięciu lat?
W zasypianiu na czas?
A propos zasypiania: spotkaliśmy się na moim wieczorze autorskim.
Tylko tak mi się wydawało, że miał to być mój wieczór autorski, bo poprzedził go dwugodzinny wstęp gospodarzy.
Najpierw był pokaz multimedialny: dziesięć stron napisane w Wordzie, rzucone na ścianę i odczytane gościom przez stojącą do nich tyłem panią z biblioteki.
Idą z duchem czasu.
W zaśnięciu nie przeszkodziły mi ani dzwony z pobliskiego kościoła, w którym, jak mnie poinformowano, właśnie odbywał się "nieszpór", ani jarzeniówki zapalone podczas
młodzieżowych recytacji, ani fakt, że siedziałam w pierwszym rzędzie...
Kiedy mnie postawili na wprost publiczności, zauważyłam kątem oka zastawione stoły.
Powiedziałam więc, że chyba pora na część nieoficjalną, za co dostałam oklaski największe w całej mojej pisarskiej karierze.
I po co się było tak męczyć...