- Naprawdę nigdy nie myślałeś o studiach artystycznych? - pyta dziennikarz.
-Nigdy. Rodzice tego nie chcieli, bo bali się, że wychowają bezrobotnego artystę - odpowiada Tomasz Opasiński, plastyk, od dziesięciu lat w USA, z sukcesem projektujący plakaty dla Hollywood.
Ten krótki fragment, kończący artykuł o artyście, który mimo braku studiów ma nie byle jaki sukces, sąsiaduje w gazecie z drugim artykułem, w którym plastycy narzekają na brak zabezpieczeń socjalnych ze strony państwa oraz chwalą polskie rozwiązanie, które pozwala artystom mieć tak zwane 50% koszty uzysku, czyli płacić podatki od połowy zarobionych przez nich pieniędzy.
Kolejna rzecz znamienna - Opasiński mówi o tym, jak szybko i rzetelnie trzeba pracować, jakby praca sama w sobie, jej organizacja i jej wynik były dla niego najważniejsze. W artykule obok, plastycy ze smutkiem stwierdzają, jak ciężki jest ich los, jak rzadko przychodzą zamówienia i ile z zarobionych pieniędzy trzeba oddać podwykonawcom.
Nie sądzę, aby ktokolwiek tu kłamał, "tak jest, jak się państwu zdaje", zauważył to już niemal sto lat temu niejaki Luigi Pirandello. To dwa różne oglądy rzeczywistości.
Rodzice nie pozwolili zostać Opasińskiemu artystą, ale się uparł i został nim wbrew ich woli, wcześniej kończąc szkołę nijak nieprzystającą do jego zainteresowań.
Często się zdarza jednak na odwrót. Młody człowiek, żyjąc jedynie swym marzeniem i nie znając twardych realiów, kończy szkołę artystyczną jakby wbrew radom rodziców.
Kto więc nas mianuje na artystę?
My sami? Uczelnia artystyczna? A może rynek?
Czy nie jest przypadkiem tak, że w jakikolwiek zawód artystyczny wpisane jest u zarania to ryzyko biedy i niezrozumienia?
Czy nie przed tym usiłują nas ochronić rodzice, starając się wybić nam z głowy mrzonki o zostaniu artystą i nakłaniając do zdobycia solidnego zawodu, którego wykonywanie dałoby przynajmniej podstawy egzystencji?
Czy dyplom uczelni artystycznej, nawet z oceną celującą, jest w stanie komukolwiek zapewnić byt?
Artyści narzekają, że to nie oni zgarniają wysokie kwoty, płacone przez mecenasów za ich dzieła. Pisarze otrzymują znikomy procent wartości detalicznej książki.
Ale czy z tego powodu mamy obrażać się na rzeczywistość?
Czy rynkiem sztuki mają rządzić jakieś inne, specjalne prawa?
Czy nie zawsze tak było, że artyści, którzy tworzyli dzieła wybiegające poza swoją epokę, cierpieli nędzę? Czy to nie jest a priori wpisane w nasz los?
Kto ma decydować o tym, czy artysta jest wart swojej ceny? Specjalne ministerstwo? Jakieś komisje?
Mądre głowy? Decyduje rynek.
Niestety, ze sztuką jest jak z demokracją. Tylko ta się sprzedaje, która trafia do masowego odbiorcy.
Jeśli nie chcesz prowadzić dialogu z tymi, którzy cię zrozumieją, jeśli tworzysz dla nieśmiertelności, musisz pogodzić się z faktem, że na tym padole szczęścia nie zaznasz.
Jeśli nawiązujesz dialog, akceptując warunki, masz sukces.
Dlatego uważam, że bycie artystą, na którego sami się najpierw pasujemy, to zaledwie hobby.
Czasem uda się je przekształcić w zawód, czasem należy pracować gdzie indziej, rezerwując wieczory i chwile wolne na to, co lubimy lub musimy robić.
Bo tworzenie sztuki wcale do przyjemnych nie należy. To raczej wyrywanie flaków bez znieczulenia, to walka z oporem materii, ale walka wielce satysfakcjonująca, gdy się opór materii uda przełamać.
To jedyne sensownie przeżyte chwile, ucieczka w duchowość, przełamanie własnej nietrwałości i już to samo powinno artyście wystarczać.
Jeśli nie wystarcza, być może powinniśmy sobie zadać pytanie, czego oczekujemy od naszej artystycznej działalności i czy na pewno mamy szansę to uzyskać.
Nie lubię użalania się nad sobą i narzekania. Jeśli chciałam pisać scenariusze do serialu, będąc osobą prowadzącą działalność w mieście odległym niemal o czterdzieści kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, a jednocześnie mając małe dzieci, wykorzystywałam czas spędzany w autobusie.
Dla własnej satysfakcji pisałam na kolanie.
Dość długo czekałam na sukces i nie powiem, żeby mi się nie zdarzyły w tym czasie drobne upadki i załamania. To przynależy losowi artysty, podobnie jak pomniki, gdy uda mu się zaczarować ludzkość.
Jeśli więc naszym celem są pomniki, nie domagajmy się emerytur.
A jeśli oczekujemy dostatniego życia, zostańmy zawczasu dentystami.
Czasem rodzice wiedzą lepiej.
Rzekłam.
Małgosiu, ja jeszcze nie mogę mówić o sukcesie. Nie czuję się też "artystą". Jeszcze nie, może kiedyś? ALe doskonale Cię rozumiem. Za mną już 5 napisanych książek, dwoje dzieci, najpierw praca na etacie, teraz własna firma. I się da. Nie narzekam:) I też myślałam nad książkami usypiając dzieci, czy wieszając miniaturowe skarpetki na lince do suszenia:)
OdpowiedzUsuńPani Małgorzato, moim zdaniem można być Artystą w tym kraju i to Artystą z sukcesami. Trzeba tylko zdać sobie sprawę, tak jak pani pisze, do kogo chce się trafić, a potem nie wstydzić się i nie wypierać swojego wyboru, tylko mocno pracować. Robić wszystko tak, żeby się nie wstydzić własnej pracy i ze świadomością jakie są pozytywne i negatywne konsekwencje artystycznej drogi.
OdpowiedzUsuńMyślę Małgosiu, że poruszyłaś nieco głębszy temat. Temat świadomego wyboru, czyli odpowiedź na proste pytanie: "Czego chcę". Pytanie proste, odpowiedź nie zawsze. Bo niejednokrotnie nie potrafimy dostrzec konsekwencji związanych z podjętymi wyborami. Czasami oszukujemy samych siebie..
OdpowiedzUsuńSerdecznien pozdrawiam
Alicja Minicka
Bardzo lubię pani rozsądek:)
OdpowiedzUsuńLubię, gdy ktoś pisze z głową, nie rozdzierając szat.
Dzięki wielkie, drogie Panie: Magdo, Alicjo, Joanno ;-)
OdpowiedzUsuńCzęsto trafiam na tego typu marudne dychotomiczne narzekania pisarzy: pisać głębiej, ale się mniej sprzeda, czy może płycej, ale dla mas. A nie jest czasami tak, że pisarze najczęściej piszą to co potrafią? Nie oszukujmy się, ale ilu z Was byłoby w stanie napisać coś o głębi Traktatu o łuskaniu fasoli Myśliwskiego? Śmiem twierdzić, że nikt. To narzekanie moim zdaniem jest niedorzeczne i nijak nie ma się do rzeczywistości. Trochę brzmi, jakbyście wszyscy byli w stanie pisać wielkie, głębokie dzieła. Ale przecież tak nie jest. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak samo myślę! Pisarz swojej głowy nie przeskoczy, piszemy tylko tak, jak w danej chwili umiemy, ani lepiej, ani gorzej. Oczywiście nie skazuję nikogo na trwanie w jednej kategorii, każdy ma prawo do wchodzenia na coraz wyższe szczeble, to tylko kwestia własnego rozwoju i podjętej tematyki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ciekawy temat. Rozmyślania nad nim zajęły mi w ostatnich latach sporo czasu.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy jestem już zawodowym artystą. Nie wiem, czy - nawet przyjąwszy kryterium, że zawodowstwo równa się otrzymywaniu pieniędzy za swoją pracę - predestynuje mnie do tego garść esejów i opowiadań w periodykach literackich i antologiach. Ale w swojej autoanalizie doszedłem do punktu, w którym już się nad tymi kwestiami nie zastanawiam. Po prostu robię, co mam do zrobienia, co czuję, że muszę zrobić.
Dla mnie dojście do tego punktu było wielkim przełomem. Czymś niemal takim, jak nietzscheańskie wyjście poza metafizykę. Poczułem, że jestem wolny i przyjąłem wszelkie konsekwencje tej wolności. Z nieregularnymi wpływami na konto włącznie :)
Tak, rzeczywiście, wszystko chyba rozbija się o wybór, o uczciwe spojrzenie w lustro i określenie, czego się tak naprawdę od życia chce. Jeśli ktoś naprawdę chce się poświęcić sztuce, powinien - jeśli oczywiście ma taką możliwość - zaprojektować swój byt tak, by móc jak najefektywniej to swoje powołanie (przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie mam wobec tego terminu) realizować.
I też - zwłaszcza gdy ktoś nie idzie w sztukę komercyjną - trzeba wyzbyć się myślenia, że się tworzy dla nieśmiertelności. W ogóle najlepiej nie tracić czasu na marzenia o sławie i autografach. Masz coś do zrobienia, to to rób, i nie roztrząsaj zanadto, czy dzięki temu trafisz na półkę z bestsellerami, czy do podręczników.
Tak to widzę. Odkąd kieruję się tą wytyczną, jestem znacznie zdrowszy.
Wszystkiego naj na Nowy rok. Oby nie spełniły się katastroficzne przepowiednie :)
Dziękuję za niezwykle interesujący komentarz i życzenia! Mam nadzieję, że wizję ogólnoświatowej katastrofy spłuczemy podczas przyszłego sylwestra szampanem. Póki co, jest się czego bać, ale (jak Pan powiedział): Róbmy swoje!
OdpowiedzUsuńSerdeczności na nowy rok!
Jestem przekonany, że ten blog powinien znajdować się znacznie wyżej. Fajnie opracowane artykuły.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co to znaczy "znacznie wyżej", ale dzięki!
UsuńArtykuły są świetne, nie da się ukryć. Udało mi się przekopać aż do 2011 roku, to o czymś świadczy, pozdrawiam! :D
OdpowiedzUsuńKażdy sam decyduje co chce w życiu robić, przez co godzi się na to jakie korzyści płyną z jego zawodu, albo nie płyną:) Fajny tekst pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńArtysta to nie zawód moim zdaniem, to bardziej jest hobby, pasja. Coś co możne robić każdy nie koniecznie na tym zyskując ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy temat jakby nie patrzeć ale głębsze rozmyślania na jego temat nie mają większego sensu ;)
OdpowiedzUsuńWg mnie to jak najbardziej zawód. Pełnoetatowy, tylko z tą różnicą że to przyjemna praca. ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy temat. Kiedy jeszcze malowałem, rozmyślania nad tym zajęły mi w sporo czasu i stwierdzam że to bardziej pasja i hobby
OdpowiedzUsuńOtwarty Umysł jest jak najbardziej potrzebny w takich rozkminach. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
OdpowiedzUsuń.
OdpowiedzUsuńCo do zawodów to często jest to zawód wykonywany, a nie wyuczony. Dużo osób żeby polepszyć sobie warunki finansowe zmienia zawód na opiekuna osób starszych https://www.carework.pl/praca/opieka-niemcy/ i wyjeżdża do Niemiec. Odległość nie przeraża, można liczyć na wsparcie, nawet w sprawach języka jeśli ktoś nie zna.
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie jest to zawód, jednak nie taki sam jaki uzyskuje się np. po ukończeniu szkoły zawodowej lub studiów inżynierskich
OdpowiedzUsuń29 yr old Electrical Engineer Nathanial Pullin, hailing from Fort Saskatchewan enjoys watching movies like Claire Dolan and Astronomy. Took a trip to Kathmandu Valley and drives a Pathfinder. zobacz tutaj
OdpowiedzUsuńNie zawsze zawód wyuczony pokrywa się z tym wykonywanym. Często różnią się między sobą i to diametralnie. Ważne żeby być zadowolonym z tego co się robi, dawało satysfakcję również finansową.
OdpowiedzUsuń