poniedziałek, 2 listopada 2015

Cmentarz nocą, czyli o oszczędności

Od wielu lat nie byłam na cmentarzu wieczorem. Jakoś się nie składało. W tym roku pojechaliśmy tuż przed zmierzchem i byłam wstrząśnięta, widząc jak zmienił się ten magiczny wieczór. 

Dwadzieścia lat niby tego samego obrządku, odmieniło cmentarze nie do poznania. Zniknęła łuna, którą zawsze chciałam pokazać moim dzieciom i którą sama zachwycałam się co roku jako dziecko. 

Żałuję, że nigdy nie udało mi się tego zrobić, bo łuny już pewnie nigdy moi synowie nie zobaczą. W ciągu tych lat zmieniły się bowiem znicze, jakie handel oferuje na Święto Zmarłych. W poczuciu dziwnej oszczędności, jakby naszą pamięć miały liczyć minuty płonięcia lampki, producenci wymyślili znicze w plastikowej obudowie, przykryte metalowym lub plastikowym wieczkiem z dziurkami. Tak chroniony ogień płonie aż do wyczerpania paliwa, czyli stearyny, co więcej, można do znicza dokupić zapasy, futerał wykorzystując wielokrotnie. 

W rzeczywistości niewielu to robi, bo bywamy na cmentarzu raz do roku i zapominamy, jakie znicze poprzednio kupiliśmy. Zaśmiecając otoczenie, wyrzucamy więc tony plastikowego badziewia, chronić je przez rok nie ma powodu. Znicze są stosunkowo tanie, gdyby były drogie, pewnie ginęłyby z grobów, jako że złodziejstwo na cmentarzach wciąż ma się  świetnie, niepiętnowane ostracyzmem społecznym ani karami sądowymi, bo to wszak niska społeczna szkodliwość...

Tak więc znicze kupujemy jednorazowe.  

Niechby i takie były. Trudno mi się jednak pogodzić z tym, że bajecznie kolorowy plastik, najczęściej czerwony, żółty i biały, opakowuje ogień, niszcząc to, co w nim jest najpiękniejsze - jego jasny płomień, jego nieprzewidywany kształt, jego ciepło. Strach pomyśleć, ale pojawiły się już podobno w sprzedaży znicze na bateryjkę. O grających melodyjki słyszałam, ale wkładam tę opowieść między bajki.  

Podobna cmentarna oszczędność dotyczy kwiatów. Chcielibyśmy raz na zawsze mieć z głowy przystrojenie grobu. Kupujemy więc plastikowe koszmarki i pełni dobrej woli pstrzymy cmentarz radosnymi kolorami oraz kwiatami, które przetrwają do następnego listopada. 

Efekt każdy widzi.

Osobiście wolę żywe chryzantemy, bukiet z suchych liści czy mały krąg z nieśmiertelników i do nich ograniczam moje zakupy. Na szczęście udało mi się też kupić u harcerzy zwykłe, proste gliniane miseczki ze stearyną. Niczym nieprzykryte, pozwoliły ogniowi drżeć, płonąć i świecić. A że może zgaśnie wcześniej niż te duszące się w plastikowych zniczach? Nie szkodzi. Wieczności nie liczy się na minuty. 

Dixi.