piątek, 3 września 2010

Rodzicielstwo zastępcze

Stare porzekadło mówi, że właściciele psów dzielą się na tych, którzy śpią ze swoimi psami i tych, którzy się do tego nie przyznają. Do niedawna wydawało mi się to jedynie zgrabnym żartem. Nigdy bowiem nie pomyślałam, by wpuścić do łóżka którąś z moich brodaczek. Sznaucery rodzą się tak duże i czarne, że już na starcie mają przechlapane.


A Milka jest mniejsza, jest puchata, jest biała... Przytulanie mruczącego szczeniaka to wielka pokusa i choć wiem, że się jej w końcu oprę, niniejszym udzielam rozgrzeszenia tym, którzy nie potrafili przegonić psa, ładującego się do łóżka.

Posiadanie zwierząt, jeśli tylko nie łączy się z zarobkowaniem, to chyba rodzaj zastępczego rodzicielstwa. Macierzyństwa bądź ojcostwa. Moje zastępcze macierzyństwo jest w dużej mierze zastępczym ojcostwem mojego męża, który dwa ostatnie psy, to jest Nesię i Milę, przyniósł po prostu znienaca za pazuchą, skazując mnie na ponoszenie konsekwencji tego faktu.
Nie obyło się bez bury, za pierwszym razem z miejsca, w przedpokoju, za drugim, po dwóch czy trzech dniach, kiedy już zabrakło mi sił.

Potem dowiadywał się jednak, że to były najpiękniejsze prezenty, jakie mi kiedykolwiek zrobił.
I obawiam się, że choć obiecał nie znosić już więcej zwierząt do domu, nieodwołalnie popadł w recydywę.
Chyba, że któryś z chłopców przyniesie mu za pazuchą wnuka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz