wtorek, 12 czerwca 2012

Porozmawiajmy o pracy

Czy praca jest pojęciem socjologicznym, czy moralnym?

Jest praca (jak twierdzą przedsiębiorcy), czy też jej nie ma (jak twierdzą bezrobotni). Pensje mamy adekwatne do naszych umiejętności i możliwości, czy też absurdalnie niskie?
Szanujemy pracę czy jest ona dla nas nieustającą katorgą? A jeśli tak, czyja to wina? Państwa? Pracodawców? Rodziców? Nas samych?

Czy praca jest dobrem, o które trzeba walczyć, czy należnym prawem każdego? Co zmieniła w podejściu do pracy miniona epoka? Co należałoby jak najszybciej naprawić?

Kiedy powinniśmy zacząć myśleć o przyszłej pracy? Po studiach, w ich trakcie, przed?
Kto powinien z nami współplanować ścieżkę kariery?
Czy szkolnictwo pomaga w zorientowaniu się w możliwościach zatrudnienia, czy też wybitnie przeszkadza?
Kiedy powinniśmy zakończyć naszą aktywność zawodową? Czy powinniśmy sami wybierać ten moment, czy też powinno za nas decydować państwo?

Mając pełną świadomość, że każdy przypadek jest inny, zachęcam Was do dyskusji.

Pomysłem na ten post zainspirowali mnie dwaj rozmawiający ze sobą przedsiębiorcy, którzy mówili do siebie: "Bezrobocie? Jakie bezrobocie? Nie ma żadnego bezrobocia". Tymczasem w radio usłyszałam dziś, że bezrobocie (to oficjalne) wynosi już ponad 13%.

Gdzie szukać prawdy?

Poniżej zadziwiające socjologiczne porównanie ludu francuskiego i polskiego z połowy XIX wieku:


„Przedmiotem rozmów tych ichmościów był zwykle tryb życia codziennego w pałacu, za pałacem i w podróżach. Pilniem słuchał, co mówili; Alem nigdy ich nie złowił na uczynku obmowy, nigdy cieniu satyry nie rzucili na tych, czyj chleb spożywali; zawsze cześć, uwielbienie nawet, czasem przesada w pochwałach. Cnota ta jest niczym innym, jak punktem honoru powołania, pochodząca z wysokiego ocenienia wartości grosza i zmysłu loiki, którą niższe warstwy społeczeństwa są obdarzone w wielkich średnicach zarobku. Świadomy krwawych kolei, przez które winien przejść proletariusz, nim złowi jaki taki kęs chleba powszedniego, najemnik francuski wypełnia obowiązki nań włożone sumiennie, gorliwie, punktualnie i lęka się ubliżyć sobie, ubliżając tym, którzy mu byt ustalili. Nie tak się rzeczy u nas mają. Ludowi naszemu loiki i kombinacji umysłowych w własnym interesie zupełnie brak. Ociężały w pracy, wykonywa wszystko z musu, opieszale, dlatego też nigdy nie ma dokładności w zadanej mu robocie – wszystko jedno, jako tako, aby zbyć. Grosza zarobionego nie ceni, za to wartość swą wewnętrzną wysoko ceni, a stąd wypływa, że się sądzi być nisko otaksowany, to jest ciągle pokrzywdzony przez pana; szacunku więc i wdzięczności dla niego nie ma; bez skrupułu też wyśmiewa, obmawia, czerni, podsłuchuje pode drzwiami, czym prędzej wynosi z domu, co tam zwędził, i puszcza w obieg. Nie ma u nas klasy, która by się tak sponiewierała, jak klasa służebna”.
Karol Frankowski, Moje wędrówki po obczyźnie Paryż, cz. 1, s.136-137, wyd. PIW, 1973