piątek, 23 listopada 2012

Prawica wasza... mać

Jakim cudem ja, osoba jakby z minionego wieku, wyznająca nieco zmurszałe zasady, oddająca większość swego czasu rodzinie, tak bardzo nie lubię naszej prawicy?

Przecież z moją awersją do lewicy, powinnam być jej okrętem flagowym!

Długo nie wypowiadałam się o Smoleńsku. Pamiętam, że w dniu katastrofy kończyłam drugi tom "Cukierni" i co chwilę zbiegałam do salonu, żeby zobaczyć, co się właściwie stało.

Wszyscy byliśmy w szoku.

I pozostajemy w nim po dziś dzień. Zasługa jest wiadomo czyja. Ktoś nie miał ochoty zamilknąć nad tą trumną, choć tylko takie zachowanie przystoi żałobie.

Dlatego, inaczej niż wszyscy, zachowywałam się powściągliwie.

Oczywiscie w dzisiejszych czasach krzyku i chaosu nikt powściągliwości nie zauważa, no i dobrze, wcale nie chcę być zauważana. Dobrze mi w mojej względnej samotności, z garstką przyjaciół, rodziną i psami.

Ale już nie dałam rady i mi się ulało, kiedy rozpętała się ta dyskusja o "Pokłosiu".

Dlaczego prawica tak obłudnie schlebia własnemu narodowi wiem oczywiście.
Dlaczego jednocześnie zionie jadem również wiem.

Dlaczego mi się to nie podoba?

Bo nie cierpię manipulacji. I nie cierpię zionięcia jadem wobec wszystkich, którzy nie są nami.

Oczywiście Żydzi sami się spalili w tej stodole w Jedwabnem. Żaden Polak nie przyłożył do tego ręki, nie było żydowskich pogromów, getta ławkowego i temu podobnych obrzydliwych zachowań. Polacy żyli z Żydami zawsze w cudownej i przykładnej zgodzie.

Tak, w okresie odrodzenia, kiedy Polska była rajem dla Żydów. Ale to się szybko skończyło.
Okazało się bowiem, że łatwo jest z nich zrobić politycznych chłopców do bicia.

To trwa do dziś. Kto z tych wypisujących bzdury na forach zadał sobie trud, żeby przeczytać chciażby takie "Życie i zagładę Żydów polskich 1939-1945"?

Założę się, że nikt, bo będąc konserwatystą musisz mieć wroga. Ten wróg siedzi w tobie, to twój ograniczony umysł, twój brak znajomości historii, twoje zasady, które każą tolerować jedynie swojaków.

Jeśli nie wiesz, co Polacy potrafili robić z Żydami, nie wypowiadaj się.

Tak to prawica powoli stacza się do politycznego szamba. Nie wolno iść w tym samym pochodzie z ludźmi, którzy w imię politycznych korzyści fałszują historię.
W ten sposób możemy sobie tylko wychować własnego Hitlera.  

Pan Bóg każe kochać nawet własnych wrogów, żaden ksiądz wam tego jeszcze nie powiedział?

Dixi.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Banki jak Amber Gold, czyli kogo teraz oskubiemy?

Afera Amber Gold nieco przycichła, banki wyszły z niej zwycięsko, bo wzmocnione siłą autorytetów ekonomicznych, teraz się długo będziemy zastanawiać, komu powierzymy nasze pieniądze.

I otóż zadzwonił do mnie dziś miły pan z mojego banku ze wspaniałą propozycją pomnożenia zysków ponad owe smętne pięć czy sześć procent, od czego jeszcze na dodatek należy złożyć haracz w postaci podatku Belki.

Czego się dowiedziałam? Hojność banku jest wprost niezmierzona, chcą dać mi WIĘCEJ, bo taki mają kaprys, chcą dać mi siedem, a nawet dziesięć procent, licząc nie bez racji na moją wrodzoną pazerność.

Cóż, nie wygrałam w ostatnim rekordowym losowaniu Lotto, Bóg strzegł. Co prawda ułatwiłam mu zadanie nie wykupując losu, ale zawsze przecież mogłam to zrobić...

Każdy ma jakieś potrzeby, chciałby mieć więcej, czemu zatem pięć a nie dziesięć, to nie ma ekonomicznego uzasadnienia, zgadzamy się? Jasne, nie ma.

Walczmy więc o dziesięć. Co mam zrobić?

Mam się umówić na spotkanie z doradcą (tylko mnie ten zaszczyt spotkał, do byle kogo nie dzwonią!) i on tam, w zaciszu swego gabinetu, przy kawce, omota mnie już tak, że oddam mu wszystko, co mam i jeszcze się zapożyczę u teściowej emerytki, byle tylko te dziesięć procent było moje.

Emerytura (tym razem moja) blisko, nie ma na co czekać, trzeba oszczędzać, jestem z wyżu, nie ma co liczyć na hojność państwa. Lepiej już było.

Tak więc plan emerytalny, słyszę, comiesięczne wpłaty, które my w pani imieniu zainwestujemy tak, że zwróci się pani plus dziesięć procent i tak przez dziesięć lat, co tam dziesięć, dwadzieścia! Zresztą pani jest taka młoda, dajmy trzydzieści, wie pani, ile wtedy tego będzie?! I to bez Belki!

Dobra nasza, zacieram ręce, mając tyle, mogę sama jakiś mały bank założyć, a już na pewno ze spokojem myśleć o tym nędznym zasiłku, którym państwo w hojności swej zechce mnie zasilać.

Gdzie jest pies pogrzebany? Gdzie drobny druk, myślę?

A jest ci on, schwytany, może dla niektórych po niewczasie, bo już sprawy sądowe pozakładali bankom i innym instytucjom zaufania społecznego, które się nazywają ubezpieczyciele i prowadzą w naszym imieniu fundusze powiernicze. 

Już i UOKiK na banki miliardowe kary zdążył nałożyć, choć w rzeczy samej nierychliwy on. 

Drobny druk to fakt, że na pięknym opakowaniu namalowano słowo "polisa".
Polis się belka nie czepiła, żadnych tam haraczy nie ma, dostanę piękne, okrąglutkie dziesięć procent, bylem tylko... inwestowała przez dziesięć lat, bo inaczej figa z makiem, może wypłacą mi dziesięć procent z całej kwoty, bo wszak bank, ubezpieczyciel, fundusz powierniczy ma koszty.

Wiem, że koszty istnieją, nie na darmo jestem właścicielką firmy, ale 90%?!

To już, panie, trochę dużo. I takie są pierwsze wyroki sądowe w tej sprawie, bo nawet ludzie tak niekompetentni w kwestiach gospodarczych, jak sędziowie, zrozumieli że koszty powinny mieć uzasadnienie gospodarcze.

Stąd liczne pozwy zbiorowe już czekają swej kolejki w naszych przepełnionych sądach, ale czy panowie Marcin (Zbyszek, Jan, Patryk - niepotrzebne skreślić) dzwonią do mnie, by odkręcić, co namotali? Ani im to w głowie!

Bank zatem nadal chce dostać ode mnie comiesięczną wpłatę i pewność, że przez dziesięć lat każdego miesiąca zasilę go taką kwotą. Będzie więc miał utrzymanie dla pracownika, który kupi za nią w moim imieniu najbezpieczniejsze papiery, czyli obligacje, potrącając sobie koszty zarządzania. 

Jeśli jednak przed upływem dziesięciu lat zrezygnuję z mego planu systematycznego oszczędzania, ta kawka z uroczym panem Krzysiem (Marcinem, Pawłem, Sebastianem - niepotrzebne skreślić) będzie mnie kosztowała w pierwszym roku okrągłe dziewięćdziesiąt procent moich oszczędności! w drugim osiemdziesiąt i tak dalej.


Jak Wam się to podoba?

Co dostaję w zamian, jeśli jednak wydolę i nic się w moim finansowym życiu przez dziesięć lat nie posypie?

Dostaję to, co mi obiecano podczas tej kawki? Do której chyba szaleju dolewają...

Nic podobnego - przecież bank nie bierze odpowiedzialności za swoje w moim imieniu inwestycje.  Nie ma bowiem papierów w stu procentach bezpiecznych.  Zawsze się może po drodze jakaś recesja trafić...

Dostaję też - o czym trzeba uczciwie wspomnieć - wypłatę z polisy w wysokości 1 PLN!!!

Czemu nie 0,01 PLN? Przynajmniej by się popisali poczuciem humoru.

Tak więc bank ma we mnie złotą kurę, pracującą na kompletnie wirtualne zyski, za które nikt nie ręczy, ja zaś dostaję od banku złudzenia.

No i po co nam dekalog? Banki chętnie nas oświecą, jaką głupotą jest chciwość, można na niej tylko stracić.

Jak mawia jeden z moich znajomych, były pracownik banku: Gra z bankiem to gra zero-jedynkowa. Żeby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać.

Jesteście pewni, że potraficie wygrać z Waszym bankiem?

Obejrzyjcie najpierw pod lupą swoje plany systematycznego oszczędzania.

Dixi

piątek, 2 listopada 2012

Jak działa prawo Kopernika, czyli łap forsę i w nogi!


Mikołaj Kopernik, nasz wielki polski  (według niektórych niemiecki) uczony, ogromnie zasłużył się dla rozwoju astronomii, udowadniając że Słońce nie krąży wokół Ziemi. To mniej więcej wszyscy wiedzą:

"Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię
Polskie wydało go plemię" - wykuliśmy na pamięć już w podstawówce.

Tymczasem Kopernik był także ekonomistą i moralistą (wiadomo, ksiądz!), któremu zawdzięczamy słynne prawo Kopernika, mówiące co prawda o zawartości kruszcu w monetach, ale powoli a systematcznie rozciągające się na coraz więcej sfer życia.

Pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy.

Pieniądze były w czasach Kopernika, podobnie jak dzisiaj, regularnie psute przez polityków.
Kruszec potrzebny do ich produkcji zużywano na inne cele, powodując inflację, której koszt ponosili obywatele.

Stopniowo prawo Kopernika zyskiwało na znaczeniu, okazało się bowiem, że z powodzeniem można go użyć do nazwania procesów psucia się również innych dziedzin życia.

Być może nie umiem ocenić czasów nam współczesnych, może brakuje mi koniecznego dystansu, ale chyba wystarczy wziąć do ręki jakąkolwiek gazetę, by zauważyć, że psują się nam chociażby: polityka, szkolnictwo, służba zdrowia. Narzekanie na te dziedziny, tradycyjnych chłopców do bicia, to łatwizna. Ostatnio ponarzekaliśmy sobie na telewizję i na jej odbiór społeczny.

Należałoby się zastanowić, komu służy takie powolne i systematyczne psucie wszystkiego?

Dlaczego politycy nie rządzą, tylko się nam podlizują? Czy rzeczywiście demokracja to najlepsza forma rządów? (Churchill mówił, że najgorsza.) I czy w ogóle mamy jeszcze demokrację?

Dlaczego szkoły boją się uczniów i rodziców i nie wypełniają swej roli, zadowalając się przechowywaniem młodzieży i wydawaniem jej świadectwa tego procesu.

Dlaczego obywatel nie może czuć się bezpiecznie w kraju rzekomo wolnym i praworządnym (patrz komentarz pod poprzednim postem).

Kto nam to wszystko funduje?

Gdzie się podziała etyka? Czy wszystko już można kupić?!

Wygląda na to, że tak. Każdy chce coś kupić lub sprzedać. Kupić nie problem, sprzedać trudniej.
 
W ruch idą zatem wszelkie formy usankcjonowanego kłamstwa, jakim jest reklama, a marketing stał się religią naszych czasów.

Marketing to sposób na zasugerowanie ewentualnemu nabywcy jego potrzeb.

Ma być więc łatwo, lekko, przyjemnie i tanio. Producenci zasypują rynek erzatzami, podróbkami wyglądającymi i smakującymi niemal identycznie z naturalnymi czy autentycznymi, wmawiając nam, że dokonujemy właśnie najlepszego wyboru.


Liczy się sprzedaż, obrót i zysk.

Zniknęły zawody zaufania społecznego, dziś nikt się już nie spowiada z grzechu przeciwko ósmemu przykazaniu, kłamstwo jest usankcjonowanym sposobem porozumiewania się między sprzedającym a kupującym.

Człowiek-klient jest pozostawiony sam sobie. Nikt się za nim nie ujmie, nikt nie bawi się w przewodnika, nikt mu nie wskazuje wartości. Wszyscy tylko wciskają mu swój towar

Nie można znać się na wszystkim. Kupujemy więc żywność naszpikowaną chemią, której wpływ na nasze zdrowie nie jest do końca zbadany, kupujemy naszym dzieciom licencjaty i magisterki bez jakiegokolwiek wykształcenia. Kupujemy polecane przez osoby publiczne książki, które wydają renomowani wydawcy, a które są równie szkodliwe, jak przeterminowane medykamenty. I nie chodzi mi tu wcale o ich treść. Bynajmniej. Chodzi o poziom tej literatury, która urąga podstawowym zasadom gramatyki, której jakość, podobnie jak nasza polityka, dostosowana jest do najmniej wymagającego czytelnika.

Może powinno się teraz na książkach gdzieś w widocznym miejscu zaznaczać skalę trudności, żeby ktoś z maturą nie musiał brnąć przez powieść napisaną przez nieznającego się na rzeczy autora (autorkę), którego (której) nikt nie próbował nawet redagować.

Czy ktoś się z tego powodu zawstydzi? Skądże znowu, nikt przecież nie chce umierać za wartości!

Czy wydawnictwa do tego stopnia zaślepione są gonitwą za zyskiem, że etos zawodowy odłożyły na najbardziej zakurzoną półkę?

Liczy się zysk, a żeby generować zysk, ma być lekko, łatwo, przyjemnie i tanio. Wydawca wydał, wydawca musi sprzedać. I sprzedaje, infekując literaturę banałami, fatalną polszczyzną, schematami i wątpliwej jakości morałami.

Bronić się musisz czytelniku, pacjencie, studencie, kliencie - sam.

Ja wiem - żyjemy w czasach relatywizmu moralnego. I jest on nawet czasem wygodny, zwłaszcza, kiedy sami chcemy osiągnąć jakieś trudne cele. Po co leźć naokoło, skoro szybciej skrótem? Już ktoś tędy poszedł, proszę, wydeptali tę ścieżkę przede mną.

Jasne. Skoro ktoś był pierwszy, my nie jesteśmy winni. A w każdym razie o wiele mniej. Kto się dziś przejmuje utratą dziewictwa? Może jedynie jakieś stare baby, które życia nie znają.

Otóż ja nie znam życia! I sprzeciwiam się z całą stanowczością dyktaturze ciemniaka! Tak, nie jestem pierwsza, to z Gombrowicza, bo już tamten czas miał swojego Germana, którego "Iwonki" nikt dziś nie pamięta. Spadła z półki bibliotecznej, choć uwiodła tysiące czytelniczek i wkurzyła setki autorów, aż Makuszyński na melodię "Roty" ułożył kalambur:

Nie będzie German pluł nam w twarz i dzieci nam "iwonił"!
 
 
Drodzy Wydawcy, nie "iwońcie" nam czytelników! Niech Wasze szacowne nazwy nie tytłają się na dolnych półkach bibliotecznych. Szanujcie ludzi, którzy wydają pieniądze na produkt przez Was przygotowany! Jeśli chcecie mądrych rządów, sami mądrze podsuwajcie lektury swoim klientom! Przecież wszyscy jesteśmy wyborcami.
 
Nie sprzedawajcie podróbek literatury, podpierając się nazwiskami celebrytów i łacińskim Pecunia non olet. W ten sposób nie zażegnacie kryzysu czytelnictwa!
 
 
Drodzy Czytelnicy - nie zawsze sentencja De gustibus non est disputandum ma zastosowanie.
Literatura to dyskusja, spór, wyrywanie światu jego tajemnic.
Literatura nie jest po to, by odpocząć po ciężkim dniu, przeżyć przygodę bądź romans.
Literatura jest po to, byście zdarli z oczu łuski, byście dotarli do sedna, byście zmęczyli się myśląc.
Tylko takie książki warte są czytania.
Jeśli powieść potwierdza Wasze poglądy, schlebia Wam i podaje wiedzę o świecie niczym nieskazitelny w swej urodzie kwiat, to może taka książka niewarta jest czytania?
Jeśli na dodatek Was ona nie rozwija - to może szkoda na nią czasu?
 
Nie kupujcie podróbek!
 
Zastanówcie się, czy dostając coś tanio nie zostajemy przypadkiem oszukani? 

Czy w pogoni za wygodą nie tracimy czegoś najistotniejszego?

Czy świat musi zmierzać ku tandecie?

Może musi.

Ale gdyby tak Kopernik się pomylił?


Dixi.