czwartek, 23 stycznia 2014

Świerczewski rządzi, czyli dekomunizacja uliczna

Mieszkańcy Siemianowic Śląskich dość mają Karola Świerczewskiego, jako patrona jednej ze swych ulic i chcieliby się go pozbyć. Dziwne, że tak długo zwlekali, bo większość Świerczewskich tuż po 1989 roku wyrugował Piłsudski. Wtedy nikt się nie zastanawiał, było oczywiste, że ktoś z takim życiorysem nie powinien być patronem żadnej z ulic. Ale cóż, stało się, siemianowiczanie przegapili najlepszy moment.  

Czy jednak są skazani na podawanie adresu ze Świerczewskim? Wydawałoby się, że to drobny zabieg administracyjny. Ulica nie jest długa, ma może z kilometr i rzeczywiście dziwnie wygląda wciąż nazwana imieniem komunisty i alkoholika winnego śmierci nie tylko wrogów politycznych, ale i własnych żołnierzy. 

Tymczasem Urząd Miasta mnoży przeszkody twierdząc, że koszt takiej zmiany to - uwaga! - siedemset tysięcy złotych! Trudno uwierzyć, skoro wciąż w różnych miastach takie zmiany na wniosek mieszkańców się dokonuje. Przedstawiciel urzędu sugerował dziś w Programie III PR, że te pieniądze można by wydać na jakiś lepszy cel.

Naturalnie. Organizm społeczny miasta to worek bez dna. Każde pieniądze można w nim utopić, nie każde akurat słusznie i dobrze, że się urząd nad takimi sprawami zastanawia. Jest ciężko, a będzie jeszcze ciężej. Zarządzanie miastem to nie bagatelka.

Pytanie tylko, czy gdyby ktoś przyszedł do urzędu z pieniędzmi (powiedzmy siedmiuset tysiącami) i zażyczył sobie, aby w Siemianowicach Śląskich zmieniono ulicę Świerczewskiego na powiedzmy Goeringa, urzędnicy by na to przystali? Zapewne nie, bo odpowiadają też za godność mieszkańców miasta. Rozumiem zatem, że mają jakąś skalę godności, według której oceniają patrona ulicy pod względem jego użyteczności społecznej.

Czy zatem chcielibyście Państwo, urzędnicy z Siemianowic, aby Wasze dzieci uznały Karola Świerczewskiego za wzór godny naśladowania? Może przeczytajcie jego życiorys, choćby w Wikipedii i zastanówcie się, czy przypadkiem nie przynosi Wam ujmy utrzymywanie nazwy ulicy Świerczewskiego ćwierć wieku po obaleniu w Polsce socjalizmu?           

Dixi

środa, 15 stycznia 2014

Studniówka, czyli cud dojrzałości na sto dni przed

W prasie artykuł o studniówce w Białej Podlaskiej, która się odbyła, mimo że jadący na nią uczniowie zginęli w wypadku samochodowym. Młodzi ludzie, twierdząc, że "słabo znali ofiary wypadku", tańczyli, jakby nic się nie stało. Kto ponosi winę za to, że potraktowano studniówkę jako "jedyny taki bal", bo w końcu opłacono ze składek wodzireja, bufet, dokonano przygotowań. Dyrektorka szkoły została podobno zakrzyczana przez rodziców, którzy w trosce o dobre samopoczucie swych pociech, nie pozwolili na odwołanie balu.

Czy jest tu w ogóle czyjaś wina? Co nas zobowiązuje do solidarności z ofiarami i ich bliskimi, jeśli nie znaliśmy lub znaliśmy ich tylko z widzenia? Czy dyrektorka odwołując studniówkę nie spowodowałaby większego zamieszania, rozdrażniwszy pijaną zapewne w większości młodzież, a skutki tegoż mogłoby odczuwać całe miasto? Czy spacyfikowała dzieciaki zabawą, bo mogłyby pójść i rozbijać ze złości samochody, latarnie albo wszczynać burdy uliczne?

Mój Boże! A gdzie byli rodzice tych dzieciaków podczas całego procesu wychowawczego? Bo przecież Rada Rodziców może wypowiadać się tylko za swoje pociechy. Raz jeszcze twierdzę, że większość rodziców nie wychowuje, a jedynie przechowuje swoje dzieci. Młodzież bawiąca się na studniówce jest na tyle dojrzała moralnie, aby samodzielnie podjąć decyzję o opuszczeniu szkoły. Tym samym młodzi ludzie pokazaliby dyrektorce i rodzicom, że już teraz, na sto dni przed maturą, są dojrzali emocjonalnie. 

Dojrzałość jest oczywiście kwestią umowną. Bywają dorośli, którym daleko do dojrzałości, bywają dojrzałe dzieciaki. Słynna piosenka Czerwonych gitar pokazuje, że odbycie balu studniówkowego nie prowadzi automatycznie do zdania matury, a zatem do dojrzałości. 

Jeśli rodzice i dyrekcja szkoły ulegają presji zabawy, balu, który jest jedynie utrwaloną w szkole tradycją bez większej treści (rozumiem bal maturalny, coś on kończy, zamyka pewien etap życia), pokazują młodzieży, że życie ludzkie nie jest warte namysłu i refleksji. Skutki tej nauki mogą być opłakane. Nasza kultura zasadza się na szacunku dla zmarłych, który jest refleksem szacunku dla życia. 

Czasy mamy szczęśliwe. Nikt nie wymaga od młodzieży, by oddawała życie za wartości, zatem może nie przećwiczyliśmy szacunku dla istnienia, które się nagle kończy? Bo większość istnień kończy się nagle. 

Pytam: O czym z wami, drodzy studniówkowicze, rozmawiano na lekcjach etyki i religii, skoro brak wam umiejętności współczucia?!  

Smutek to część naszej kultury, jeśli pozwolimy go zabić w imię czyjejś dobrej zabawy, zadamy cios temu, co czyni nas ludźmi.

   
Rzekłam