poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kto za młodu nie był socjalistą, czyli kim jestem?

Moje młode lata przypadły w większości na okres realnego socjalizmu. Jak nam się wtedy żyło, wiedzą, którzy to widzieli. Do każdego koszmaru można przywyknąć i dodaje to człowiekowi może nawet trochę szlachetności. Nie należałam do żadnej organizacji społecznej, ani do harcerstwa, ani do ZSMP, czy jak mu tam. Nie byłam też w organizacji studenckiej. Może niezbyt dobrze to teraz wygląda, ale tak realizowałam mój mały bunt przeciwko zastanemu światu. Dom mój był apolityczny, rodzice się nie wychylali, choć tata zapisał się jednak do partii. Legitymację oddał zdaje się po wprowadzeniu stanu wojennego, może trochę wcześniej, wolałabym, żeby to było wcześniej. 

Dlaczego o tym piszę? Przeczytałam bowiem wczoraj w Gazecie Wyborczej tekst "Folwark polski" - wywiad z filozofem Andrzejem Lederem i w paru miejscach chciałabym z tezami tego wywiadu polemizować. 

Zgadzam się, że elity niewiele robią, aby zmieniać, ulepszać i naprawiać Polskę. Skąd się to bierze? Z pogoni za kasą? Też. Ale chyba głównie z braku zainteresowania tym, co dookoła nas. Jeśli coś mnie nie dotyczy, strząsam to z siebie. "Nie mam czasu" - ulubiony slogan ludzi marnujących godziny przed komputerem.

Andrzej Leder mówi o sukcesie, jako o zobowiązaniu. I tu zgoda. Niewielu ludzi, boleśnie niewielu na moim bogatym osiedlu, chce coś dla tego osiedla zrobić. A robiliby wszak nie dla innych, tylko dla siebie! Nie spacerują po jego ulicach. Wjeżdżają do garażu i wyjeżdżają z niego, lekceważąc sąsiadów, nie chcąc ich nawet poznać. Najlepszym tego wyrazem są wysokie, szczelne płoty, które odgradzają ich od innych. 

Moje osiedle? Ja tu tylko mieszkam...

Chciałabym coś robić poza pracą zawodową. Na własny rachunek zbieram śmieci z ulic. Nie widziałam nigdy, żeby jeszcze ktoś schylił się po upuszczoną przypadkiem przez przechodnia butelkę, papier czy opakowanie po batonie. Wiem, że jeden (sic!) sąsiad sprząta po swoim psie.     

Nie bierzemy za nasz kraj, miasto, osiedle żadnej odpowiedzialności. Co za płotem, to nie moje, a liczy się tylko moje. 

Andrzej Leder twierdzi, że dopiero w latach 1939-1956 dobito w Polsce feudalizm i z tym się jeszcze zgadzam, jednak bzdurą jest twierdzenie, że każda rodzina została umoczona przez nadciągający nowy ustrój. Nie ma takich badań, natomiast każdy zna rodziny, które wiele w wyniku zmiany ustrojowej straciły. 

Owszem, przyznaję, gdyby nie ta zmiana, moja matka może nie zostałaby nauczycielką, tylko pasła gęsi na ubogim rodzicielskim gruncie. Ale ten grunt, marne dwa hektary w dwóch cienkich wstążeczkach od wsi do lasu, nie pochodził z reformy rolnej! Nikomu nie został zabrany, należał do jej rodziców przed wojną, a wcześniej do jej dziadka i pradziadka! 

Nie pracowałam nigdy w korporacji, Bóg ustrzegł, nie mogę więc polemizować z tezą, że odtworzyły się tam stosunki szlachcic - chłop. Znam ludzi, którzy się wywyższają i poza korporacjami, nie szanując innych, zarabiających i mogących mniej. To mali ludzie, kto ich wychowywał, chciałoby się zapytać. Bo dziś wielu ludzi z sukcesem pragnęłoby odtworzenia systemu klasowego, który by eliminował z pola ich widzenia niewygodne prawdy. 

Ale to się wynosi z domu! 

Wrażliwość społeczna nie rodzi się w człowieku na pstryknięcie. Żadna wrażliwość nie pojawia się znikąd. Niektórzy jej nigdy nie dostąpią. I co mamy z nimi zrobić? Zatłuc kijem, bo są gruboskórni? Sam Leder boleje: "Nie umiemy się spierać, umiemy się tylko kłócić"... 

Otóż to! Trzeba przyjąć do wiadomości, że nie każdy jest socjalistą. 

Skąd się w ogóle biorą socjaliści? Dążenie do równości ludzi jest mrzonką, bo nigdy równymi nie będą. Nawet jeśli znów wybuchnie rewolucja i zabierzemy bogatym, oddając biednym, to już po tygodniu zaczną się zarysowywać różnice, polegające choćby na tym, że jednym się chce, innym zaś, cóż... nie tak bardzo. 

To zaledwie psychologia, ale nawet na tym poziomie nie jesteśmy równi!

Więc owszem, pod tym względem godzę się, by mnie nazwano świnią. Jestem świnią, która nie wierzy w równość, skoro nawet w przyrodzie jej nie ma, bo większe zwierzęta zjadają mniejsze. Co nie znaczy, że uważam, iż nie należy świata ulepszać. Na razie jednak nie widzę narzędzi ani polityków, którzy mogliby i chcieli to zrobić. 

Świat do tej pory kompleksowo zmieniany był przy pomocy rewolucji, z których nic dobrego nie wynikało. Zabierały jednym, oddawały drugim, a to wszystko kosztem tych, którzy się znaleźli na dole. I nawet jeśli przypadkiem byli beneficjantami zmiany, zawsze i tak potem narzekali, tęskniąc za tym, co było dawniej.   

A gdyby spróbować zmieniać świat lub choćby nasze małe podwórko na drodze ewolucji? Pięknie, choć na niewielką skalę, robią to rozmaite stowarzyszenia i fundacje. Przezwyciężają jakoś brak zaufania społeczeństwa wobec władzy, ten towar tak u nas diabelnie deficytowy... Chwała im! Ale jaki to procent społeczeństwa? Nie pytajcie...

Na koniec wywiadu Andrzej Leder zauważa, że wszyscy jesteśmy winni wobec narodów pracujących za dolara dziennie, bo tanio kupując ubrania produkowane w Azji, utwierdzamy panujący tam wyzysk człowieka przez człowieka. 

Proponuję rozwiązanie: przestańmy kupować przez miesiąc, dwa. Jakoś wytrzymamy, wszyscy mamy w szafach zbyt dużo ubrań. Ale ludzie, którzy zarabiają w tych fabrykach na życie nie dostaną przez miesiąc pensji. Wystarczy, żeby umrzeć z głodu.

Wygląda na to, że  łatwiej być świnią, niż zmieniać świat na lepszy.

Dixi

3 komentarze:

  1. O matko, dużo wątków. Nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że ocenianie kogoś po tym, czy należał, czy nie należał, jest z gruntu niesprawiedliwe. Mój mąż 14 grudnia miał spakowany plecak i śpiwór i chciał iść na barykady. Ale że w zakładzie nikt inny takich chęci nie miał, to nie został bohaterem, a może i męczennikiem. Ale on sam mówi dziś, że gdyby mu wtedy powiedziano, że albo się uspokoi, ale jego żona z dzieckiem w brzuchu wyląduje w Pałacu Mostowskich, od razu by odstąpił i podpisał wszystko...
    Dziś na szczęście nie trzeba takich decyzji podejmować. Tak jak piszesz, ludzie poszli w indywidualizm, egotyzm, zamknęli się we własnym świecie. Czasem próbują to zmienić zakładając "spółdzielnie", gdzie rodziny żyją w pewnym sensie wspólnie, dzieci mają kilkunastu dziadków i wiele babć (nie mylić z komuną, chodzi o więzi społeczne), ale mnie się to wszystko wydaje nierealne. Wstyd powiedzieć, sama najbardziej lubię moje mieszkanie, moją prywatność. Nie mogłabym żyć w małej społeczności, gdzie wszystko o tobie wiedzą. Czy to źle czy dobrze? A kto to wie? Powrót do dawnych społeczności chyba nie jest możliwy. Chyba, że po kolejnej..tfu....! wojnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za tę wielowątkowość, trochę chaotycznie to wszystko wyszło, winą obarczę ów bogaty w treści i też dość chaotyczny wywiad, tak mi będzie łatwiej. Jeśli chodzi o odwagę, to nie mogę się pochwalić szczególnymi osiągnięciami, natomiast mówiąc o społeczności, to owszem, chciałabym tu u nas zbudować choćby niewielką. I nie po to, żeby wiedzieć wszystko o wszystkich, choć to ma swoje dobre strony (choćby pomoc sąsiedzka), ale po to, by móc w pełni korzystać ze zdobyczy demokracji. W pojedynkę się nie da. Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Najlepszych, spokojnych i relaksujących Świąt życzę.

    OdpowiedzUsuń