środa, 22 grudnia 2010

Pułapki dobroczynności

Zbliżające się święta Bożego Narodzenia to moment, kiedy częściej myślimy o tych, których los tak wstrząsająco opisał Andersen w baśni "Dziewczynka z zapałkami".
Dickens w "Opowieści wigilijnej" pokazał drugą stronę lustra, to znaczy tych, którzy mogliby, ale nie angażują się w dobroczynność, bo ich serca są stwardniałe na kamień.

Jak wynika z badań społecznych większość Polaków nie angażuje się w dobroczynność.
Dziwne, bo wydaje się, iż Polacy to naród gorących serc. Wystarczy przyjrzeć się corocznej akcji "Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy".

Od kiedy ten sam młody człowiek dwukrotnie chciał ode mnie wyłudzić na Krakowskim Przedmieściu pieniądze na "powrót do domu" nigdy nie wspieram nikogo na ulicy.

Tak, mam serce z kamienia.

Wydał całą kasę? Niech wraca do Skierniewic na piechotę.
Nie obchodzą mnie Cyganki czy Rumunki ze swymi ślicznymi dziećmi owiniętymi w łachmany.
Że nie mają na chleb? Być może.
Całego świata i tak nie zbawię.
Jeśli pomagać to z sensem, wierzę raczej w akcje skoordynowane albo pomoc konkretnej osobie.

Jako darczyńcy chcemy mieć pewne prawa. Chcemy móc wpływać na los obdarowanego.

Czy czyjkolwiek los zmieni się pod wpływem jednej, choćby najszlachetniejszej paczki?
Nie. To my zapewniamy sobie dobre samopoczucie.
I nawet przez najdroższe prezenty nie nabywamy praw do oceniania obdarowywanego.

Jakaś pani żali się, że jej paczka trafiła w ręce kogoś, kto miał brud w domu i palił papierosy.
Przykro mi, że tacy ludzie istnieją, ale tak właśnie degeneruje bieda i brak dobrych wzorców.
Wszyscy chcielibyśmy wejść do pokoiku na poddaszu, gdzie będzie schludnie, sympatyczni ludzie, poczęstują nas herbatą i jeszcze na dodatek będą umieli wyrazić swą wdzięczność.
Bo po to przecież to robimy. Dla ich wdzięczności.

Tymczasem to się prawie nigdy nie zdarza, a wdzięczność ludzka ma żywot motyla.
Z miejsca okazuje się, że rzeczy, którymi obdarowaliście, są nie tej jakości, że paczka za mała, za rzadko otrzymywana, że mogliście się bardziej postarać.

Obdarowani niezwykle szybko tracą poczucie, że coś zyskali, rośnie zaś w nich przekonanie, że dostali zbyt mało. To rodzi frustrację po obu stronach. Celnie opisał to Aleksander Puszkin w "Baśni o rybaku i złotej rybce".

Jednokrotna pomoc nie zmienia nic w życiu obdarowanych, częstsza pomoc uzależnia ich od otrzymywanych darów i zniechęca do podejmowania własnej aktywności, bo wygodnie jest żyć na cudzy koszt.

Ludzie szybko uczą się, jak pomoc wyłudzać.

Czułam się oszukana, kiedy następnego dnia, idąc tym samym odcinkiem Krakowskiego Przedmieścia, zobaczyłam gówniarza, który nie dojechał do Skierniewic, a dałam mu tyle, że na pewno by wystarczyło na bilet.

Nic więc dziwnego, że trudno jest być darczyńcą. Nie mając wpływu na reakcję osoby, której chcemy pomóc, nie wiedząc, czy jest to ta właściwa osoba, nie otrzymując żadnego podziękowania, a być może nawet jeszcze wzgardę, bardzo łatwo się zniechęcić.

Jednak nie traćmy nadziei, wszak wkrótce Boże Narodzenie.

Z tej okazji przyjmijcie moje najlepsze życzenia: abyście w każdej chwili Waszego życia czuli radość i byście zawsze byli darczyńcami, a nie obdarowywanymi.

Wesołych Świąt!

3 komentarze:

  1. "Przykro mi, że tacy ludzie istnieją" - czy mowa o pani, która wysłała paczkę, czy o palaczu-flejtuchu, który ją otzymał?

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie wynika to z kontekstu? Myślałam o palaczu. Dla darczyńcy (tej pani) myśl, że wsparła palacza nie była przyjemna. Najprawdopodobniej nie wiedziała, czym jest nałóg, nie potrafiła zrozumieć, że papieros może być ważniejszy od chleba. Brak porządku w tej sytuacji jest chyba rzeczą drugorzędną, chociaż wszyscy mamy swoje standardy.
    Nie znaczy to, że popieram palenie, bo nigdy nie paliłam, staram się tylko zrozumieć obie strony.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, Gucia ma rację. Sama byłam w sytuacji, kiedy razem z mężem wspomogliśmy kilka razy moją starą (w sensie stażu)koleżankę. Szybko okazało się, że ona, owszem jest bardzo wdzięczna (i zakłopotana, podobnie jak my)ale jej mąż uznał, że to jest przecież oczywiste, że im się NALEŻY (sam nic nie robił, uwielbiał to "nic nierobienie", mimo wielu realnych możliwości, zapożyczał się u wszystkich znajomych i nie oddawał bo "nie mam a ty masz, więc ja bardziej potrzebuję", nieważne, że te pieniądze przepijał). Koleżanka robiła wszystko, żeby utrzymac rodzinę, on myślał tylko o sobie (potrafił np. wykradac dzieciom słodycze, które dostawały przy różnych okazjach a żonie zarobione przez nią pieniądze). Nie było na co czekac i osobiście pomogłam jej w rozwodzie. Eksmisję załatwiła już sama. Uwierzyła w siebie:). Tak więc często chęc niesienia pomocy jest wykorzystywana przez tych, którzy na nią nie zasługują.

    OdpowiedzUsuń