Podczas jednego z moich wrześniowych spotkań autorskich z uczniami zerówki dla najbardziej aktywnych uczestników losowałam nagrody. Dzieci, których imiona wyczytałam, żywiołowo cieszyły się z wygranej. Jedna dziewczynka, która nie została wyczytana, równie żywiołowo dała upust swojemu niezadowoleniu. Głośno płakała, a jej łzy dosłownie zmoczyły wykładzinę podłogową.
Nauczycielki nie reagowały, więc dziewczynka, kontrolując sytuację, weszła na wyższy rejestr. Zapewne mała terrorystka płaczem wymuszała na swoich rodzicach liczne ustępstwa. Ta metoda okazała się najskuteczniejsza, zatem zastosowała ją również w szkole.
Spotkanie dobiegło końca. Dzieci zakładały kurtki. Dziewczynka dalej płakała, a nauczycielki nadal nie reagowały, znosząc jej narastające wycie z anielską cierpliwością. Zastanawiam się, ile razy jeszcze owo dziecko będzie próbowało w szkole podobnego zachowania? Podejrzewam, że dość szybko nauczy się, że w przypadku nauczycielek to strata czasu, ale u rodziców nadal załatwi sobie wszystko płaczem.
Czy nauczycielki powiedzą rodzicom, że ich metoda wychowawcza to droga donikąd? Czy będą miały siłę przekonania w czasach, kiedy rodzice dosłownie obrazili się na szkołę i z nią nie współpracują, sądząc, że ich pociecha ma zawsze rację, a nauczyciel się czepia?
Nauczyciel wytykający błędy wychowawcze rodzicowi, podważa jego kompetencje. Rodzice są krótkowzroczni i zamiast tworzyć ze szkołą wspólny wychowawczy front, stają wraz z dzieckiem przeciwko szkole.
A co się dzieje w domu?
Dzieci, niczym nie ograniczane, tracą poczucie stabilizacji. Rodzic, który nie stawia barier, robi dziecku krzywdę, bo ono nie ma poczucia, że rodzicowi na nim zależy. Niczym niesforny psiak poszerza granice swojej wolności, szukając zainteresowania dorosłych. Bo to oni mają sprawować przywództwo i mówić, co jest godne nagrody, a co kary, nie zaś najmłodszy w rodzinie.
Zabawne, że dzieci, które dostają wszystko, wcale nie czują się szczęśliwsze od tych, które są tylko od czasu do czasu nagradzane. Te, które mają wyznaczone granice są stabilniejsze emocjonalnie, mają poczucie, że rodzicom na nich zależy w odróżnieniu od kapryśnych, krnąbrnych, rozpieszczonych pieszczoszków.
Kiedy wreszcie ockniecie się, kochani rodzice, że wasze dziecko potrzebuje granic, aby się nie zagubić? Kiedy zrozumiecie, że uleganie dziecku to wychowawcza spychologia? To działanie na krótką metę, bo żądania będą rosły.
Żeby być szczęśliwym, wcale nie trzeba mieć wszystkiego. Wystarczy poczucie, że jest ktoś, kto nas kocha i się o nas troszczy.
Dawanie, gdy dziecko czegoś zażąda, a zwłaszcza, kiedy czegoś zażąda, i pozwalanie na ekscesy w domu oraz w miejscach publicznych nie ma nic wspólnego z miłością.
Zostając rodzicem, trzeba się wykazać cierpliwością i konsekwencją. Dla dobra dziecka, własnego, oraz społeczeństwa, w którym to dziecko, chcąc nie chcąc, będzie musiało funkcjonować, jako dorosły człowiek.
Cierpliwość i konsekwencja zakładają jednak poświęcenie dziecku czasu i tu jest chyba pies pogrzebany...
Dawanie, gdy dziecko czegoś zażąda, a zwłaszcza, kiedy czegoś zażąda, i pozwalanie na ekscesy w domu oraz w miejscach publicznych nie ma nic wspólnego z miłością.
Zostając rodzicem, trzeba się wykazać cierpliwością i konsekwencją. Dla dobra dziecka, własnego, oraz społeczeństwa, w którym to dziecko, chcąc nie chcąc, będzie musiało funkcjonować, jako dorosły człowiek.
Cierpliwość i konsekwencja zakładają jednak poświęcenie dziecku czasu i tu jest chyba pies pogrzebany...
Rzekłam.
Przeraża mnie, gdy widzę później takie dziecko, które rządzi w domu. Słucha go matka, babka, sąsiadka, zazwyczaj ojciec próbuje nieśmiało zaoponować (nie wiem dlaczego, ale mężczyźni zazwyczaj nie są tak bezkrytyczni), ale zostaje zakrzyczany przez kobiety trzęsące się nad potomkiem... A potem idzie taka mama na wywiadówkę i płacze pani w rękaw, że ona nie wie dlaczego tak jest, a ten podły stwórca dziecka w ogóle nie chce się angażować i co ona ma teraz zrobić, zróbcie to za nią, bo on/ona jej wcale nie słucha. Chociaż znam mężczyzn, którzy faktycznie uważają, że dziecko, to nie jego sprawa, albo mama uważa, ze tato nie wie, nie umie... Temat rzeka.
OdpowiedzUsuńTo prawda... Rodzice też muszą się między sobą dogadać, jak będą wychowywać swą latorośl, inaczej ani rusz...
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie udostęnić Pani artykuł, ponieważ na codzień obserwuję to o czym Pani pisze. I zgadzam się z Panią całkowicie.
OdpowiedzUsuńBardzo proszę i dziękuję! Cała przyjemność po mojej stronie!
Usuń