wtorek, 24 lutego 2015

Internet jako źródło cierpień

Lubimy nowości, cenimy wynalazki, które ułatwiają życie. Postęp to słowo-klucz naszej cywilizacji. Jesteśmy wobec niego bezkrytyczni, jak dzieci, a producenci rozmaitych dóbr dwoją się i troją, aby wmówić nam, że to, co właśnie kupiliśmy już za postępem nie nadąża. 

Z dobrodziejstwem inwentarza jakiś czas temu zaopatrzyliśmy się w komputery, które chwilę później podłączyliśmy do Internetu. Nasza komunikacja przyspieszyła. Z listami nie trzeba już było chodzić na pocztę, mogliśmy ich pisać i otrzymywać wiele (czasem zbyt wiele) jednego dnia. Trzymały nas i niektórych nadal trzymają w szachu te skrzynki mailowe. "Masz wiadomość!" - było niczym zaklęcie prowadzące ku lepszej przyszłości. 

Związki powstawały i rozsypywały się, czytaliśmy kultowe powieści, próbujące opisać to zjawisko. Żyliśmy bardziej "tam" niż "tu". Traciliśmy czas zaoszczędzony dzięki niechodzeniu na pocztę zasypywani milionem niepotrzebnych wiadomości, które pokazywały nam całą nędzę świata, choć z rzadka, trzeba przyznać, również jego piękno.    

Wkrótce okazało się, że na Internecie można nieźle zarabiać, powstały rozmaite platformy wymiany myśli, które w mgnieniu oka zamieniono na plotki, bo te się jeszcze lepiej sprzedawały. 

Tytuły wiadomości zaczęto formułować tak, aby zmusić czytelnika do kliknięcia w link. Klikalność wzięła górę w mediach i to ona zaczęła decydować o publikowanych treściach. Poważni wydawcy, zmuszeni do walki o wynik finansowy, wsadzili do kieszeni skrupuły, bez żalu rozstali się z misją i etyką, tymi dziwnymi słowami, które można już znaleźć tylko w papierowych słownikach. Ale kto w dzisiejszych czasach zagląda do słownika? 

Nagle wyszło na jaw, że aby wypełnić nieskończone przestrzenie Internetu, każdy może i nawet powinien być nadawcą! Więc najpierw komentowaliśmy co tchu różne posty, potem zaczęliśmy zakładać własne strony, blogi i vlogi. Już tylko nasze prababki pamiętały, co znaczy "skromność" czy "pokora". Świadomość własnej niedoskonałości została przy nielicznych. 

Obecnie każdy może, a co dziwniejsze, wielu też chce ośmieszyć się na własne życzenie.

"Wiem, że nic nie wiem" - co za głupek to powiedział? Dziś wszyscy wszystko wiedzą, na wszystkim się znają, wypowiadają się z mocą profesjonalisty. Ledwie opierzeni nastoletni blogerzy pouczają w sprawie mody, pisania, zdrowia, polityki i wychowywania zwierząt domowych. 

Czy rzeczywiście znają się na tym, o czym piszą? A czy muszą się znać? Mamy wszak metodę "copy-paste", uniwersalną, zwłaszcza jeśli chodzi o zdobywanie wykształcenia na poziomie od gimnazjum wzwyż. Nauczyciele, dla których często Internet to terra incognita, przestali zadawać prace pisemne, bo nie potrafią wyśledzić, gdzie kończy się inwencja własna ucznia, a gdzie zaczyna pomoc portali typu Ściąga.pl czy Zadane.pl. 

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć, co wyniosą ze szkoły uczniowie polegający przede wszystkim na pomocy kolegów. Nie trzeba się wysilać, aby zrozumieć, że student, który nigdy nie zmarszczył czoła przy próbie samodzielnego sformułowania myśli, będzie musiał pogodzić się z zatrudnieniem na infolinii, bo bystrością podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie błyśnie.       

Metoda dzielenia się treścią doprowadziła nie tylko do plagiatowania, ale i do przestępstw. Mieliśmy ostatnio przypadek skopiowania treści bloga przez nastolatkę, która nie była autorką, i wydania go w formie powieści przez szacowne warszawskie wydawnictwo. Sprawa została uznana w sądzie za "nieszkodliwą", a prawdziwa autorka na razie nie doczekała się sprawiedliwości.

Internet kusi do ogłaszania własnych poglądów i treści. Mamy więc wyżej wspomniane blogi, mamy self-publishing idący w tysiące tytułów, z których wiele nie miałoby szansy na wydanie w tradycyjnych wydawnictwach, gdzie redaktorzy choćby liznęli literatury pięknej. Najbardziej spektakularny przykład to powieść bodaj dziesięcioletniego autora, którego rodzice na spotkaniu autorskim opowiadali bajki o tym, że "wydawnictwo niewiele zmieniało". Cóż, akurat znam redaktora tego pożal się Boże dzieła. Nie chciałabym swoją drogą być w skórze nauczycielki języka polskiego owego nastoletniego dziś autora...

Internet działa podobnie jak demokracja. Zrównuje wszystkie komunikaty i komentarz polityczny profesora politologii ma taką samą wartość jak wiązka przekleństw Zenka spod budki z piwem. Tyle, że jest rzadziej czytany. wiązce przekleństw wróże długie i obfite w kliknięcia internetowe życie. 

Dzięki naszym telefonom komórkowym nie musimy już pisać listów do redakcji i czekać na łaskę dziennikarzy, którzy wezmą pod lupę ich wartość merytoryczną oraz stylistyczną. Rzadkie kiedyś rubryki z potknięciami typu "humor zeszytów" spotykamy dziś na każdej kolumnie, również w mediach uważanych za wiodące. Nie ma dnia, bez literówki, błędnego wyrażenia, złego połączenia frazeologicznego. Czytanie aż fizycznie boli.    

Na większości stron internetowych znajdują się kardynalne błędy - interpunkcyjne, stylistyczne, ortograficzne. Właściciele tych stron nie przeczytali komunikatu, który wysłali, nie spróbowali poprosić o to kompetentną osobę, która by im poprawiła brudy, zniechęcające potencjalnych klientów.

A może i nie zniechęcające, bo już tak niewielu zostało purystów językowych, że wszystko jedno, jak napiszemy razem czy osobno, jakiego "u" użyjemy, postawimy czy nie jakiś znak przestankowy, z wielkiej zaczniemy litery czy z małej. 

Czytanie nic niewartych, multiplikujących się w nieskończoność komunikatów zabiera czas, który moglibyśmy spożytkować znacznie bardziej konstruktywnie i tworzy mylące wrażenie, że właśnie tak powinno wyglądać dziennikarstwo, poradnictwo czy literatura.

Internauci kryjący się pod nickami, które zapewniają im anonimowość, zaśmiecają mózgi swoich odbiorców, tworząc nowy kanon bezmyślności i bezguścia. Ku uciesze gawiedzi produkują bazarowe treści, wzbudzające jedynie rechot, czyli tak zwaną "bekę" i utwierdzają swych czytelników w dobrym samopoczuciu. 

Internet jest również świetnym medium, żeby ludzi omamić. Jedna z moich skrzynek pocztowych aż pęka od bardzo zachęcających reklam niebezpiecznej gry finansowej. Ilu internautów oprze się reklamie typu: "Bezrobotny po tygodniu spłacił swoje długi, miesiąc później kupił synowi mieszkanie?". Przez Internet oszuści wykradają dane do kont bankowych, stosują stalking, podszywają się pod cudzą tożsamość. 


Internet obnażył to, czego chyba nie chcieliśmy się o sobie samych dowiedzieć: że łatwo nami manipulować, że interesują nas płytkie treści, że nasza znajomość języka ojczystego i wypowiadania się w tym języku jest znikoma, że bawią nas głupoty, a "beka" rządzi światem. 

Jak sobie z tym wszystkim poradzimy? Czy pokolenie, które wychowało się bez Internetu, znajdzie w sobie dość siły aby się przeciwstawić się jego niebezpieczeństwom? Wątpię.  

Dixi.  

11 komentarzy:

  1. "Czy pokolenie, które wychowało się bez Internetu, znajdzie w sobie dość siły aby się przeciwstawić się jego niebezpieczeństwom? " - oby tylko takie niebezpieczeństwa na nas czyhały jak wspomniane przez Panią językowe pułapki, pożeracze czasu i sidła głupoty. Precz z zaściankową ortografią, średniowieczną powściągliwością myśli i ograniczeniami ciemnogrodu. Parafrazując lubianego przez Panią klasyka, mam ochotę zakrzyknąć, "Używajta Interneta jak chceta".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doceniam urok i elegancję tego komentarza, ale trudno mi się zgodzić z jego treścią. Gombrowicz i Witkacy nie doczekali Internetu i pewnie się z tego teraz cieszą, tam w górze.

      Usuń
    2. "Tam w górze" - powiada Pani o Gombrowiczu i Witkacym...
      Och, oni raczej cieszą się sąsiedztwem w siódmym kręgu dantejskiego Inferno.

      Usuń
    3. Rzeczywiście, w niebie dostaliby zapewne mdłości.

      Usuń
    4. :) właśnie, właśnie i wtedy dopiero mielibyśmy tu na ziemskim padole anomalie meteorologiczne.
      Zaintrygowało mnie "Dixi" powtarzane jak mantra pod postami. Lans, prowokacja, zabawa czy czułe wyznanie miłości wobec języka uniwersalnej średniowiecznej Europy?

      Usuń
  2. Pamiętasz konkurs na "Blog Roku", gdy osoba mająca dwadzieścia pięć wpisów w ciągu kilku miesięcy prosiła o kilka ciepłych słów na jej temat? Ludzie stali się bezkrytyczni, uważają, że składanie słów jest bardzo łatwo, wystarczy napisać tak jak się pomyślało, a tutaj niespodzianka, nie wystarczy. Prowadzę bloga od pięciu lat, mam o czym pisać, przeżyłam wiele, zbyt wiele, pracowałam czterdzieści osiem lat, mam wiele doświadczenia, czasami się nim dzielę. Ale zawsze kilka razy pomyślę zanim napiszę. Ile razy ludzie myślą przed napisaniem? Ile książek ci fachowcy od pisania przeczytali? Co chcą swoim bazgraniem przekazać, oto sa pytanie, ale bez odpowiedzi, pozdrawiam Guciu
    dziękuję za ten właśnie wpis
    j

    OdpowiedzUsuń
  3. przepraszam
    "że składać słowa jest bardzo łatwo"

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja już w pewnym sensie płacę cenę za niedouczenie młodych ludzi. Kolejny kandydat do pracy okazuje się matołem. 8 miesięcy pracy na nic, trzeba zaczynać od zera. Zaczyna mnie ogarniać zwątpienie, czy po świecie jeszcze chodzą inteligentni ludzie.
    O błędach wciąż trąbię na swoim blogu, tępię to "mi się podoba", "z resztą" to nie moja sprawa, "na prawdę" słabo się robi kiedy czytam komentarze lub wpisy całkiem niegłupich blogerów. Jak to leczyć?

    OdpowiedzUsuń
  5. No własnie, chyba się nie da? Może to urok czasów przejściowych? Tylko ku czemu idziemy?

    OdpowiedzUsuń
  6. Internetowa rewolucja... o ile tak można to nazwać. Pamiętam jak jeszcze dziadek opowiadał że musiał książki czytać po kryjomu przy zapalonych świecach bo rodzice na to nie pozwalali, a teraz gdy książka jest dostępna dla każdego, nikt nie sięga - "Zakazany owoc smakuje najlepiej". Inteligencja ludzka jest coraz mniejsza ale za to rośnie nam pokolenie osób kreatywnych nastawionych na własne zyski - nie chcę wspominać tutaj już o tych treściach przekazywanych przez nastolatków na blogach czy facebooku... Jestem młodym człowiekiem na uboczu ale potrafię zobaczyć to o czym nie myślą moi rówieśnicy...

    OdpowiedzUsuń
  7. Media telewizyjne i radiowe nie mają już takiej siły przebicia, bo ludzie rezygnują z telewizorów. Dlatego wszystkie techniki przeniosły się teraz tam, by oddziaływać na myślenie (lub nie) ludzi, a nawet dzieci.

    OdpowiedzUsuń