czwartek, 18 listopada 2010

gender studies/men's studies

Kiedy ktoś przesadnie akcentuje swoje zasługi, zawsze przychodzi mi na myśl, że być może ma jakiś kompleks i chce sam siebie przekonać do czegoś, czego nie jest pewien.

Podobne myśli przychodzą mi do głowy, kiedy naukowcy, badacze kultury i dziedzin społecznych, rozdzielają, a może nawet rozrywają, dorobek ludzkości na dwie części, pragnąc rzekomo przywrócić kobietom należną im rolę w społeczeństwie.

Jest to złe i niepotrzebne, bo nie da się zmienić przeszłości, chyba że w powieści sf lub rzeczywistości równoległej, ale takiej, przynajmniej ja, na razie nie doświadczyłam.

Rąbanie toporem w kulturę i wskazywanie, co jest męskim, a co damskim wkładem, jest trochę jak przekonywanie, że Kopernik była kobietą i przypomina rozprawy rozwodowe, gdzie każde z małżonków chce udowodnić, który sprzęt nabyło z własnych pieniędzy.

Wiadomo, że tak się nie da, bo u podstaw małżeństwa leży niepisany na ogół kontrakt. Zakładamy bowiem, iż razem będziemy pracować na jeden, wspólny cel.

Społeczeństwo jest takim małżeństwem ludzkości. Jesteśmy dwiema połowami, niezbędnymi, by mogła przetrwać. I chociaż od stu lat z okładem rozgorzała między nami straszliwa walka, w gruncie rzeczy niezbędnymi sobie nawzajem.

Co z tego, że można już mieć dziecko samodzielnie? Świat jednopłciowy byłby śmieszny i straszny, jak u Machulskiego. 

Kobiety, nie zabijajmy więc mężczyzn, dajmy im żyć nam na chwałę i radość. Ułóżmy sobie tylko z nimi jakoś rozsądnie stosunki. Wiem, że to potwornie trudna robota, sama mam trzech facetow w domu, ale czasem się udaje.

Kobiety chcą się realizować. Uważam, że słusznie. Chcą rządzić - pewnie wiedzą nie mniej o życiu i potrzebach społeczeństwa niż mężczyźni.
Jednego raczej nie zmienią: to nas natura predestynowała do roli kapłanek ogniska domowego.
I można oczywiście z roli matki świadomie zrezygnować, ale nie ma się co obrażać na przeszłość, kiedy takie rzeczy były oczywiste.

Dopiero pigułka antykoncepcyjna oderwała naszą płciowość od płodności. Pozostawanie w domu podyktowane było dobrem dziecka, nie matki. Jeśli kobiety obrażają się za to na mężczyzn, w dodatku mając na myśli przeszłość, to jest to moim zdaniem głupie.

Dzięki składam sufrażystkom, emancypantkom i feministkom za to, że wywalczyły kobietom pole do działania. Ale przecież nie mniej nam to załatwiły dwie wielkie wojny, które zabierały o wiele więcej mężczyzn, niż kobiet, pozostawiając lukę na rynku pracy, którą kobiety chcąc, nie chcąc, musiały zapełnić.

To jednak nie mogło przecież zmienić ich natury. Teraz, pracując w fabrykach, robiąc doktoraty i latając w kosmos, nadal rodzimy i wychowujemy dzieci.

A dziecko, na które się decydujesz, powinno na pewien czas być twoim priorytetem. Bo ty też nie chciałabyś zostać podrzucona przez swą matkę do zawodowej instytucji opiekuńczej.

Dlatego postuluję o świadome wybory. Łączenie ról jest piekielnie trudne. Mogę o tym mówić, bo sama takich trudnych decyzji w moim życiu doświadczyłam. Ja też buntowałam się przeciwko niesprawiedliwości natury, też nie lubiłam ogłupiającego siedzenia w domu. Macierzyństwo to nie jest film o szczęśliwej rodzinie, który w każdej chwili możesz wyłączyć. To lata poświęceń, za które być może nigdy nie doczekasz się nagrody.

Jeśli ciągnie cię do świata i kariery, musisz sobie zdawać sprawę, że dzieci będą cię w tym dążeniu wstrzymywać. Jeśli zaś decydujesz się na podwójną rolę, musisz wiedzieć, że nie będzie łatwo.
Ciągła szarpanina, lęki, wyrzuty sumienia. Będziesz padać z nóg i stale nic nie będzie zrobione na czas.

A jednak kobiety się na to decydują. Dlaczego?

Nie potrzebuję żadnych gender studies ani men's studies (jakie rzekomo powstały w odpowiedzi na żeńską zapewne inicjatywę tych pierwszych), by wiedzieć, że to kobiety, mimo swej rzekomo podrzędnej roli, grają pierwsze skrzypce w orkiestrze ludzkości.
Naszą zasługą i winą jest większość plag, bo to my wpajamy naszym dzieciom podstawowe zasady.

To pociechy są naszym pomnikiem. Po dzieciach będą nas sądzić.
Spójrz na swoje dziecko i pomyśl, czy aby nie nadszedł czas, aby coś jeszcze w nim zmienić.

Co rzekłszy, upadam do nóżek.

2 komentarze:

  1. Tak się czasami zastanawiam... Fakt feministki, sufrażystki itd zrobiły dla nas kobiet bardzo dużo i chwała im za to. Teraz jednak, te bardziej agresywne, fanatyczne wręcz robią nam więcej złego niż dobrego. Uwielbiam zajmować się dziećmi, nie mam ambicji, żeby robić karierę, a mimo wszystko nie jestem tępą kurą domową. Przeciwnie, dokształcam się, bo mam czas, dużo czytam, bo mam czas, interesuję się polityką, bo mam czas, uczę się z dziećmi, bo mam czas, nawet mężowi komputer naprawię i rysunek techniczny rozszyfruję, bo potrafię. Nie jestem steraną ciężką pracą kobietą, która warczy na dzieci, męża, matkę, ojca, babkę, sąsiadów... Warczę tylko wtedy, gdy moja siostra feministka wpiera mi, że nie żyję tak jak chcę, że nie spełniam się, że nie wiem, co jest dla mnie dobre. Także kochane feministki, dzięki Wam, że mogę głosować, mogę się rozwijać, ale pozwólcie mi być mamą, czerpać z tego radość, nie każcie mi się tłumaczyć, dlaczego wybrałam tę drogę, a nie inną, dajcie żyć i nie wpędzajcie mnie w poczucie winy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Ja również świadomie zrezygnowałam z podjęcia pracy w korporacji, aby być jak najwięcej z dziećmi. Co mi to dało? Ano poczucie, że to ja je wychowuję, bo miałam egoistyczne poczucie, że sama (razem z teściową, przyznaję), wychowam moich synów lepiej od najlepszego żłobka czy przedszkola. Kobieta nie MUSI spełniać się poza domem, ale dobrze, kiedy może. Oczywiście bywają przypadki, że brak środków do życia ją zmusza. Generalnie feministkom dziękuję za podejmowanie i nagłaśnianie tematu równości. To praca na pokolenia, ale mężczyźni muszą zacząć podejmować trud współtworzenia domu i to się coraz lepiej udaje.

      Usuń