Polacy to mistrzowie narzekania.
Zastanawiam się, skąd nam się bierze ten stan? Pewnie stąd, że nie ma rzeczywistości obiektywnej, a subiektywnie zawsze sięga się wyżej.
Mamy więc ambicje znacznie przekraczające możliwości, jednocześnie nie chce nam się nawet wspiąć na palce, żeby sięgnąć po to, co oferują na wyższej półce.
Czy widzieliście kiedyś Polaka-entuzjastę? Polaka radosnego i nie na rauszu? Polaka cieszącego się, że żyje?
Do niedawna myślałam, że po tej stronie Wisły jestem jedyna.
Ale, jak wiadomo, ta strona Wisły to całkiem inna opowieść.
Tymczasem - Alleluja! - kilka dni temu spotkałam prawdziwych, autentycznie zadowolonych z życia Polaków!
Nie wiem, czy to się liczy, bo to była tamta strona Wisły, a po tamtej stronie, jak wiadomo, wszystko jest lepsze, więc i o szczęście pewnie łatwiej.
My tu, w Kongresówce, mamy do perfekcji opanowane oddawanie życia za miliony. Niestety, nieco gorzej wychodzi nam zwyczajne dbanie o czystość.
I podczas gdy czasy nie dają nam się wykazać w czynach wielkich, gardzimy małymi radościami. Odrzucamy zadowolenie z rzeczy przyziemnych. Wolimy marudzić, widząc jak wiele nam jeszcze brakuje do tych, których nie dogonimy być może nigdy, bo historia była dla nich łaskawsza, a religia uczyła ich pracy i zadowalania się tym, co mieli.
Szczęście to w gruncie rzeczy bowiem akceptacja własnej małości i niedoskonałości. Kontentowania się tym, co możliwe.
Póki nie nauczymy się akceptować, nie zdołamy wybić się na szczęście.
Czy zresztą musimy?
Szczęście jest stanem podejrzanym, zadowolenie to pewnie brak dalekosiężnych celów, malkontenctwo natomiast jest cechą umysłów wyższych, które nie godzą się na zastany świat.
Na zastany świat może i nie, ale na brud w swoich obejściach już tak. To przecież swojski brudek. Moje stare deski, moje zlasowane cegły, mój, nienadający się do niczego samochód, moja psia buda, w której żaden Azor od dawna już nie mieszka.
Zadziwiające, jak po dziewięćdziesięciu trzech latach od odzyskania niepodległości, sześćdziesięciu sześciu od zwycięstwa ustroju sprawiedliwości społecznej i migracji narodów, która, zdawałoby się, przemieszała wszystkich ze wszystkimi, zaglądając ludziom w obejścia, wciąż widać granice dawnych zaborów!
Czyżby mentalność tkwiła w ziemi, po której się stąpa?
A może po prostu szczęście jest łatwiejsze niż sądzimy? Może wystarczy się trochę zmęczyć? Zobaczyć efekt pracy, usiąść na ławce i zaplanować następny dzień?
Może wystarczy przestać narzekać?
Dixi.
http://pisanyinaczej.blogspot.com/2011/05/wywiad-z-magorzata-gutowska-adamczyk.html
OdpowiedzUsuńJak zwykle napisała Pani mądrze. Dziękuję Pani Małgorzato. Za jakiś czas się odezwę, oczywiście "po cichu" będę śledził bloga. Pozdrawiam
Moim zdaniem to co napisałaś tutaj Guciu o Polakach to czyste bzdury.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą czy to nie jest właśnie /narzekanie/ na swoich sąsiadów?
Hehe.
Polka
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń